dzieci nie winne
Spontaniczność zachowań dziecka wzrusza. I niepokoi. Kiedy się ono słodko uśmiecha, niemożliwe, aby nie odpowiedzieć uśmiechem. Kiedy krzyczy a nawet wrzeszczy, domagając się gwałtownie zaspokojenia swoich potrzeb, reagujemy z wrażliwością, ze zrozumieniem i troską. Jego pierwsze kroczki spotykają się z eksplozją naszej czułej radości. Klaszczemy w dłonie: nasze dziecko rozwija się – podskakuje, biega, piszczy z zachwytu, czasami płacze z bólu. Upadło. Podnosimy je. Przytulamy a ono ponownie bawi się: rozmazuje na buzi sok wiśniowy lub pomadkę mamy, maluje twarz, przymierza bluzki, buty, wkłada na głowę czapkę taty lub pióropusz, który nosi ślady zabaw taty w Indianina.
Dorosły człowiek swoją radość życia zakotwicza w refleksji. Uczy się długo, zanim zrozumie, że nie jest tak, aby konkretna decyzja przynosiła jedynie pozytywne skutki. Każda decyzja przynosi owoce pożądane i niepożądane. Niemożliwa jest zabawa bez końca zaś dziecko chce się bawić do upadłego.
Dorosły człowiek ma pewność, że dzieciom jest potrzebny przede wszystkim jako „główny hamulcowy”, który systematycznie i powoli uczy dziecko rozpoznawać, co jest dobre, pożyteczne i sprzyjające rozwojowi ducha i ciała, a co stanowi zagrożenie, niebezpieczeństwo.
Wielki niepokój ogarnia, gdy „dzieci” już po tzw. egzaminie dojrzałości, albo po specjalistycznych studiach, albo po tzw. doktoracie czy po tzw. habilitacji, albo po tzw. profesurze belwederskiej – zachowują się jak dzieci. Siedzą na swoich „gałęziach” ( na swoich katedrach) i do upadłego je podcinają. Zajmują się np. malowaniem twarzy, ust, włosów, odziewają wielobarwne fatałaszki i wykłuwają na ramionach, piersiach i brzuchach, wielce symboliczny tatuaż. Nadają sobie nowe, dodatkowe treści i znaczenia. Zaczynają odgrywać odmienną od dotychczasowej – rolę, jakby ta pierwotna rola nie była w stanie ich uszczęśliwić. Czynią to niekiedy tak bardzo głośno, że ma się ochotę zapytać, ukrywając zmęczenie i gniew: Czego się tak „dżes”.
Wspomnianym dorosłym „dzieciom” jaskrawo brakuje hamulców. Bywają spontanicznie bezmyślni i bezwzględnie wulgarni. Jakby uważali, że ich „zabawa językowa” jest ciągle i tylko zabawą, a ich myślenie jest nieograniczenie zabawne, jak wolność. Obserwatorzy niepokoją się, czy ta wolność „dziecka” nieograniczającego się, nie jest wolnością do upadłego. Do upadłej cywilizacji człowieka.
Kiedyś, dawno, dawno temu dorośli widząc zagrożenie uniemożliwiające dalszy rozwój dziecka, brali do ręku „pydę” lub rzemienny pasek i przypominali o konieczności uwzględnienia granic: nie wszystko wolno. Wyjaśniano dziecku, że istnieje naprawdę dobro, oraz że istnieje naprawdę zło. „Rozpoznasz dobro od zła, gdy posłuchasz swego sumienia!” – mawiano. Do procesu kształtowania „hamulców” zapraszano kapłanów. Ksiądz Wikary i ksiądz Proboszcz – wysłannicy i reprezentanci Boga samego z uwagą i spokojem słuchali skruszonego: „Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu… moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”. Od konfesjonału odchodzili obaj z przekonaniem, że dobrze jest wiedzieć, co jest grzechem, co żalem, co postanowieniem poprawy oraz że Bóg kocha grzeszników, którzy odważnie i z honorem przyznają się do grzechu oraz pragną się rozwijać według otrzymanego od Boga Dekalogu. Niektórzy usłyszeli: „Jam JEST DROGĄ, PRAWDĄ i ŻYCIEM”. I poszli za Nim.
Wydaje się, iż dzisiejsze dzieci z ulic wielkich polskich miast nie mają dojrzałego i honorowego poczucia winy. Centra masowej komunikacji pokazują, że są grupy „dzieci ulicy”, które głośno śmieją się, głośno krzyczą, jaskrawo malują się, zdejmują z siebie bieliznę, podskakują do upadłego. Co skrywają za tak wyrazistą ekspresją? Co ich boli? Kiedy i w jaki sposób ich skrzywdziliśmy, skoro tak jednoznacznie odsuwają się od nas i od spraw, które my uznaliśmy za święte? Czego im brakuje? Czego im nie potrafiliśmy dać?
Spokojnie. Prawdopodobnie próbowaliśmy im dać zbyt wiele, począwszy od miękkiej, za delikatnej i ofiarnej czułości a skończywszy na szerokiej gamie cywilizacyjnych nowinek. Sugerowanie, że granicą wolności jest drugi człowiek, „dzieci” współczesne odbierają jako tłumienie prawa do wszystkiego, co się zachce.
Czy dzieci współczesnej ulicy dojrzeją do samoograniczania swej „wolności”? Jestem pewien, że tak – dojrzeją. Potrzebują mijanych kolejno lat, które przyniosą oprócz plusów, dramatyczne minusy, które są potrzebne, aby się uczyć. Wstrząsające będzie odkrycie pustki tożsamościowej. Nie będę tych minusów nazywał. Krzykliwe „dzieci ulicy” muszą same je rozpoznać, albo zginą.
Istnieje ogromna większość ludzi z naturalnym i słyszalnym głosem sumienia. Ich troska o życie jest cicha i wiarygodna. Nie jest gwałtownym wylewem uczuć. Jest rozumem. Jest wiarą Bogu.
Jerzy Binkowski
DZIECI
Dorastają znienacka przez miłość, i potem tak nagle dorośli
trzymając się za ręce wędrują w wielkim tłumie –
(serca schwytane jak ptaki, profile wrastają w półmrok)
Wiem, że w ich sercach bije tętno całej ludzkości.
Trzymając się za ręce usiedli cicho nad brzegiem.
Pień drzewa i ziemia w księżycu: niedoszeptany tli trójkąt.
Mgły nie dźwignęły się jeszcze. Serca dzieci wyrastają nad rzekę.
Czy zawsze tak będzie – pytam – gdy wstaną stąd i pójdą?
Albo też jeszcze inaczej: kielich światła nachylony wśród roślin
odsłania w każdej z nich jakieś przedtem nieznane dno.
Tego, co w was się zaczęło, czy potraficie nie popsuć,
Czy będziecie zawsze oddzielać dobro i zło
Z poematu PROFILE CYRENEJCZYKA – 1957
Karol Wojtyła
Jerzy Binkowski – Urodził się w 1949r. w Gdyni. Ukończył studia filozoficzno-psychologiczne w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dyplomem reżyserskim ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Pracował głównie z młodzieżą – poradnictwo i teatr. Mieszka od 40 lat w Białymstoku. Należy do warszawskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.