SZEPTY PUSTYNI OKŁADKA Jerzy Binkowski

szeptY Z PUSTYNI

Oto wydanie II "Głosów z Pustyni" ze zmienionym tytułem "Szepty pustyni". To cacuszko edytorskie jest prezentem autora dla siebie na 75 lecie. Poemat ożywia malarstwo Nanuli Burduli (Gruzja). Autorem graficznego projektu książki jest Pani Teresa Muszyńska. Druk wsparł Krzysztof Witkowski - dyrektor Muzeum Monet i Medali Jana Pawła II - Częstochowa. Książkę wydało Wydawnictwo BUK 2024 - Białystok, Drukarnia Biały Kruk.

Wydanie drugie Głosów z pustyni pod zmienionym tytułem
Na okładce i wewnątrz tomu obrazy © Nanuli Burduli
Projekt okładki, opracowanie graficzne, skład Teresa Muszyńska
Korekta Waldemar Żyszkiewicz
ISBN 978-83-66465-44-2
Wydawnictwo BUK, ul. Tygrysia 50, Sobolewo, 15-509 Białystok
Drukarnia Biały Kruk Milewscy sp.j., ul. Tygrysia 50, Sobolewo, 15-509 Białystok
Druk dofinansował Krzysztof Witkowski, dyrektor Muzeum Monet i Medali Jana Pawła II w Częstochowie

=================

Niech pozostanie bez autora:
Jerzy,
podobało mi się, choć czytałem raczej intensywnie, w pośpiechu, żeby odpowiedzieć na Twoje pytania, a te wiersze wymagają raczej lektury całkiem odmiennej, świadomie spowalnianej przez smakowanie sensów cząstkowych. Łakną bowiem deszyfrowania kulturowych aluzji oraz licznych przywołań, quasicytatów, wymagają lektury bliskiej medytacji... Ale, choć idiom Twej poezji jest bardzo odległy od mego sposobu pisania (a także przeżywania uzasadnień dla takiej aktywności), to powtarzam raz jeszcze, że podobała mi się Twoja metaliteracka wędrówka przez zaprzeszłe pustynie i źródła naszej kultury, podróż pełna starodawnych obrazów, smaków i emocji.
Spodobały mi się też (w większości) obrazy, smakowicie, zwłaszcza przez rozmalowania teł, dopełniające klimaty Twych wierszy.
Dziękuję za piękną dedykację. Pierwszy raz trzymam w ręku takie wydanie. Publikacja urzeka estetyką. Prezentuje się pięknie. Robią wrażenie rekomendacje i grafika. Co do poezji... "Takiej poezji się nie wymyśla." Moja wyobraźnia nie ogarnia skąd w człowieku biorą się obrazy, wizje i jak to się dzieje, że ziarenka słów usypują się wielowymiarową pustynię. Z jak wielu źródeł musiał pić poeta, by wyszeptać bogaty poemat... Od wstępu po zakończenie rosną we mnie wydmy podziwu.

 

 

Szepty Pustyni Jerzy Binkowski

Jerzy Binkowski poeta

Jerzy Binkowski poeta

Czytaj książkę online:

SZEPTY PUSTYNI OKŁADKA Jerzy Binkowski

"Kilka uwag nie związanych wprost z tekstem. Moje pierwsze, odruchowe pytanie "czy Ty się, Jerzy, nigdy nie zmęczysz", było uznaniem, że w jesieni życia, potwierdzasz swoją wierność Pięknu, tj.Prawdzie. Bóg oczekuje od nas takiego przywiązania - na Dobre i na Złe. Kiedy jesteśmy młodzi łatwo mówić o ewangelicznym "ukończonym biegu", ale z bagażem lat na plecach - ludzie gorzknieją i skupiają się na minimum egzystencji. Walka w swoim życiu o to przywiązanie - do Żony, do bliskich, do piękna świata - i do Boga w końcu - jest wypełnieniem zobowiązań chrzcielnych. Warto wracać do tego po latach. "Szepty pustyni" są jak piasek pustyni, który spływa na naszą głowę, jest jak próba Chrystusa na pustyni - czy jesteś wierny Bogu? Nie spływa już na Twoją głowę ożywcza woda chrztu, tylko piasek próby. Czy zdasz próbę? "Woda spływała z płaskowyżu gwałtownie/drążąc głęboko ziemię jak nóż/kiedy liczy żebra baranka". Może pytań o życie nie można stawiać nigdzie indziej jak tylko na pustyni? Pustynią życia może być samotność, może być wiek, albo choroba. Dotykasz w ten sposób zapomnianej już w Kościele kwestii ascezy. Powracasz do nauk Ojców pustyni. Oni potrafili się modlić oddechem lub związkiem prostych słów :"Jezu zmiłuj się nade mną" Myślę, że każda refleksja, a szczególnie poetycka, wymaga "usunięcia się" na pustynię.

Drugi element - ta Twoja podróż śródziemnomorska odnosi się wprost do chrześcijaństwa. Pustynię zamieszkiwały też inne plemiona, jak choćby Tuaregowie, a Mare Internum/Mare Nostrum/Mare Mediterraneum kształtowali ludzie dalecy od wiary, choć często, jak Grecy, o rozbudowanej filozofii i kulturze. Można się więc zagubić w tej rewerencji wobec antyku. Stawiasz więc znaki na drodze i zapalasz lampy w ciemną noc. W końcu zgrabnie kończysz książkę, przejściem i do współczesności i do tego co jest naszym Mare Nostrum, czyli do Polski "Niebo lśni ostrą fatamorganą POLSKA". To powoduje, że ta śródziemnomorska podróż i próba pustyni, spełnia się, ziszcza w tym co jest ciałem naszego ducha "Niech powróci dni z mlekiem w kamiennym dzbanku" . Piękna podróż życia, tyle..."

GŁOSY Z PUSTYNI

ISBN: 83-900512-1-4
Wydawca: Wojewódzki Ośrodek Animacji Kultury, Białystok 1993
Zobacz wersję elektroniczną PDF =>

Joanna Kulmowa %Jerzy Binkowski%Joanna Kulmowa o tomiku:

Dziękuję serdecznie za śliczny tomik, który bardzo mi przypadł do gustu, jako że odświeża smak tak niedawno skosztowanej Palestyny. A które wiersze najbardziej mi się podobają? Oczywiście XI i XVIII, bo zaspakajają moje wieczne dążenie do puenty (...) zazdroszczę Panu tych podróży po antyku, wymagają zresztą niemałej erudycji (...) Brawo ten Pan!

Strumiany 16 luty 1993 r.             Joanna Kulmowa

 

Zobacz wywiad z J.B. Iwony W.-Szczepaniak w Biał. Infor. Kult. rok 2004 "Iść obok i po swojemu" =>

Zobacz wywiad z J.B. Barbary Noworolskiej w Biał. Infor. Kult. "Głosy rzeki czasu" =>

Zobacz wywiad z J.B. Jerzego Nachiło w Kurierze Porannym 7-9.08.1992 r. "Drabina do nieba" =>

glosy z pustyni okladka %Jerzy Binkowski%

Rozmowa o książce: wywiad prowadziła i zapisała KRYSTYNA KONECKA w roku 1994

Transkrypcja artykułu z gazety współczesnej rok wydania 1994 tytuł:
Jerzy Binkowski „Głosy z pustyni”.

- To echo tych głosów w czterdziestoletoparoletnim mężczyźnie, który - zdarzyło się, że pobłądził, zabłąkał się w pustyni. Realnej czy w pustyni własnych bezdroży i ma obowiązek poszukać własnych korzeni. Ma obowiązek jak każdy mężczyzna znaleźć cel i sens swojego życia.
P. - zamysł poematu powstał w Libii, gdzie przebywał pan w latach 1987-1990.
- No to zupełny przypadek. Faktem jest, że nie na tej stronie podróżniczej chciałbym zatrzymać się, a na tym fantastycznym doznaniu, jakim była obecność na ulicach rzymskiego miasta Leptis Magma. Na środku orkiestry za mną scena, przede mną potężna widownia i poczucie przeciwne bycia obywatelem świata. Zatrzymania czasu. Tam właśnie starożytność stała się poetycką metaforą. I gdzie tam zbudowałem, utworzyłem metaforę głosów z pustyni.
- W Pana wierszach pustynia to nie tylko piasek. To również egzystencja.
- To to samotność, wyznaczona własną indywidualnością, własnymi przeczuwanymi celami Indywidualnej egzystencji. Tak myślę. W to wierzę. Myślę, że samo słowo starożytność jest tak piękne, że - może dlatego, że jestem Polakiem i mogę posługiwać się tak pięknym słowem starożytność. Mnie się kojarzy ze starożytnością we mnie, to znaczy z tą ewentualną dinuzaurowatością, mrokiem, impulsywnością, nie dookreśleniem człowieka. Poprzez tę ciemność - aby właśnie stworzyć perspektywę własnego życia, własnego istnienia. Coś takiego próbowałem stworzyć.
- Na stronie 35 czytamy: miejsce wytchnienia od pustynnych lęków itd. Brzeg morski, granicą życia. Pustynne lęki i granica życia.
- życie w wielkim żywiole morza i pustka wielkim żywiole pustyni jest taka cieniutka granica, którą idzie człowiek i tam się spełnia jego życie, gdzieś tam pomiędzy żywiołami, w nieustannym niepokoju.
- Mapa geograficzna była pewnym impulsem. Jednak przeżyłem fakt wędrówki do miasta Gadames. Jest to najdalej ze znanych miejsc wysunięty punkt na południe, gdzie rzymianie dotarli. Było to również miejsce odpoczynku tych, którzy wracali z pustyni, jakby punkt nadziei. Iść dalej na pustynię lękałem się. Bycie w tym miejscu również jako to miejsce na mapie było miejscem i czasem szczególnych doznań. Dlatego też zaistniało pod postacią starożytnej nazwy Cadames a w końcówce poematu Gadames.
- Jest to wędrówka po mapie właśnie z poezją.
- jest to wędrówka bo swoim sercu. Z całym swoim bagażem doświadczeń i wiedzy, świadomości kultury dlatego też ta zabawa z przeniesieniem się w czasie.
- pustynia kojarzy się nam z ciszą. U pana ta Cisza ma szczególny wydźwięk.
- marzeniem było milczenie.
- jest to spotkanie ze szczególnym rodzajem akustyki. Ma to wymiar metafizyczny.
- cisze daje szansę na głębsze, prawdziwsze odsłuchanie siebie w relacji ze stwórcą. Głos Boga, głos mówi ukierunkowany do niego. Głos historii przebierający się przez piaski, wystający w postaci kolumn ze starych teatrów, uszanowanie tego wszystkiego co jest historią, ale także radość z tego wszystkiego co jest.

Z Jerzym Binkowskim rozmawiała Katarzyna Kazanecka, Białystok 1994 r.

Gazeta Wpółczena 01

gazeta02

 

WSTĘP

I teraz po latach potok - komediant wypływa
drąży przez wieki opowieść jak we śnie

nie powie słowa o magicznej mocy przypadków
wargami smakował będzie świeżość wyssaną ze źródła

bo mąż roztropny kamienie w ustach skruszy
a ciemności na plecy wpełznąć nie pozwoli

więc oczy przymruża
stopy drżące stawia

nie - iżby skorpion przyczajony czeka
to nieba odblask poraził człowieka

I

Przystań uspokajała jeszcze rozdygotane burtyglosy z pustyni01 %Jerzy Binkowski%
jeszcze jego ręce drżały
jeszcze słyszał wyślizgany zgrzyt sworznia
przy każdym ruchu wiosła
jak dręczy go i oszołamia
podczas snu w wilgotnej tunice
na dnie okrętu

A jednak przeprawił się
na wyśniony drugi brzeg
więc dumny zachwalał towar
przechodniom w prowincji u ujścia Lebdy
choć źrenice rozwierały się zdziwione
że błyszczące w słońcu szkiełka
wyżej wyceniano na targu niż ryby

II

Woda spływała z płaskowyżu gwałtownie
drążąc głęboko ziemię jak nóż
kiedy liczy żebra baranka

Leniwy u podnóża nurt zapraszał ptaki
zmęczone wędrówką z krain północy
tu mogły wreszcie zaspokoić głód
wydziobując oczy zbłąkanym żółwiom

Słodycz wody przyciągała i człowieka
jego porażoną na pergamin twarz żylastą
przy podziale skamielin w bryły
na dom piekarnię szkołę cyrk teatr i przystań

Coraz skuteczniejsza obrona przed szakalami
rodziła nadzieję
i miasto rosło

III

Ukochanie od wieków
ze szczególnym upodobaniem przychodziło ciemną nocą
jego twarde dłonie
podczas dnia nużane w specjalnie nawilżonej ziemi
w poszukiwaniu
miejsca odpowiedniego na korzonki pszenicy i prosa
później oblizywane
przez spragnione a pogodnie brykające jagnięta
teraz odpoczywały
na jej delikatnie puszystych piersiach
nasączonych
tkliwie i słonecznie niby dojrzały owoc granatu
z którego wysupła on
ziarenka ożywczym sokiem spływające
kropelka po kropelce
po jej tak przychylnym łonie
i jeszcze
trzymając razem uchwyty amfory
pełnej słodkiego wina z daktyli
oraz masy figowej z cytryną
przesuwali na przemian
do wąskiej szyjki nienasycone usta
aby spijać nektar
cudownych owoców ziemi i trudu rąk własnych

IV

Pustynia niekiedy przypomina złoto
gorąca w słońcu równie chłodna nocą

nucąc podług melodii zasłyszanej w teatrze
rzucił okiem na coraz wyżej unoszone mury świątyni

co bogini ogniska domowego skrywa
w równym oddech ciężarnej piersi i brzucha

syna - który podejmie pług i miecz
córkę - która będzie radością jego zmierzchów

czy wędrować do wyroczni na półwyspie w Cyrenie
jak bogom oddać na powietrze ogień wodę ziemię

V

Docierając do bazaltowego brzegu cypla
fale jakby wstrzymywały swój bieg i siłę
a było to miejsce najwyższe w okolicy
więc zdawało się miejscem styku nieba i ziemi

Radosny błysk iskrzył w oczach przechodniów
gdy spoglądali na młodego mężczyzną
Heliosa ich miasta silnego smukłego i wyniosłego
jak szedł z wiązką szlachetnego drewna na plecach

Lubił podkładać drwa dolewać oliwy i soli szczyptę wrzucać
szczególnie kiedy mógł spalać szczapy cedru i cyprysu
oprócz światła tryskał wtedy zapach kobiecego wdzięku
i kamienna latarnia stawała się prawdziwym domem

Góra rozświetlająca mrok świętym płomieniem
i on - symbol czuwania troski wiary i nadziei
tych co napadani nocną obawą złych snów sprawdzali
czy światło na górze chroni ich jeszcze
przed mocami ciemności
a tym na morzu
przesyła znak wybawienia
wśród bezdroża

VI

Lekko ponad śpiew sen i oddech
unosił w dłoniach pył i popiół
jakby osłaniał ciepłą kruchą tkankę
gdzie tli się i tętni życie i śmierć

Kiedy do kresu swego zbliżała się noc
wynosił popiół ogniska i lampy oliwnej
na skraj przepastny
MARE INTERNUM

I jak ptak z sercem gorącym
złotą woalką otulone
porannym wiatrem wyrzeźbione
wstawało słońce

I trwało w nim owo budzenie do życia
słońca ptaka leniwej fali i myśli
i trawło w nim o brzasku drżenie
na twarzy igrające porannym półcieniem

VII

Siedmiokroć złoty rydwan jaskrawo przegalopował nad miastem
więc gorączka oczekiwania na flotyllę sięgała zenitu
i oczy bolały od wypatrywania okrętów prokonsula
z oddziałami ekwitów i piechoty nie znużonej rdzawym piaskiem

Kiedy dotarł na forum ujrzał
uzbrojone i naoliwione przed wyprawą ciała
i centurionów jak między szeregami maszerują kohorty
przekazując wytyczne marszruty na południe - do Cydamesu

Dlaczego tak spieszno im było osaczyć
miejsce ostatniego posiłku barbarzyńców po bezdrożach
gdzie przeglądać właśnie będą i czyścić z pyłów pustyni
kość słoniową strusie pióra czarne niewolnice i złoto

Kiedy pojawiło się przekleństwo na jego wargach
wiedział że słabnie od myśli strasznych
i bulgotał mu w gardle krzywych słów okrzyk
wobec zdarzeń i ludzi z zachłanności ślepych

VIII

Słońce pracowicie przesuwało się w głąb lądu
i żar sączył się kropelkami oliwy i potu
a oni unosili coraz wyżej kolana
u progu skalnego wypiętrzenia

Krawędź poszarpana suchymi wąwozami
od strony północnej osadzona szarą zielenią
czekała na utwardzone stopy żołnierza
czarnym kamieniem i ostrym piaskowcem przez wiele mil

Jak zwykle w drodze na południe
Marcellus wyznaczył jedną centurię
do prowadzenia stada kóz owiec i baranów
które zapewniały oddziałom mięso i mleko

Serce wyprawy pulsowało wśród mężczyzn
o nogach silnych jak kolumny podtrzymujące niebo
pośród przewodników wyznaczających ślad
w tej bez szlaku i bez znaku drodze

Czterech niewolników niosło w zacienionej lektyce
na opuchniętych ramionach ślepca wróżbitę

IX

Hełm trzymał w dłoni
a głowę zasłonił ostatnią czystą szmatą

Żwir wwiercił się pod skórę podeszwy
jak owad pod powiekę

Odparzenie pod prawą pachą
jak ognisko i wrzód

Skroń pulsowała
szukając sposobu na przetrwanie

Przymknięte powieki nawet cienia nie rzucały
Zwierzęta bez pamięci szły w amoku ślepym

X

Pochylił się nad wrogiem
jego silne ramiona
siekierę uniosły nad głowę
aby spadła w dokładnie upatrzone miejsce

Od wieków nienawiść stanowiła żywioł mężczyzny
który własną niepewność obmyć musiał
w wywarze gorącej jeszcze krwi

Nie zauważał głupiec
że wokół zgromadzony mrok
gęstniał jak plama u stóp omdlałych

XI

Najciszej ze świata schodzi topielec
jak ryba niemy

Wisielec już miał krzyknąć z rozpaczy
lecz głos mu uwiązł

Nie może nie wyć w bólu umierający w ogniu:
żywioł ognia wydziera z ciała

człowiek

XII

CIETE 33 %Jerzy Binkowski%
Zdjęcie autora z publikacji

Przypomniał sobie jak będą dzieckiem
biegał do utraty tchu po wzgórzach
mając pewność że serce i płuca
przywrócą szybko równowagę doskonałą

Polubił więc swoje ciało
służące mu teraz wiernie
podczas długich rzymskich ceremonii
wyprostowane i odporne na wszelkie pokusy

Czy zginie w walce od pchnięcia dzidą
a może zmiażdży go mauretański topór
albo przeszyty zostanie nubijską strzałą
lub wyzionie duch w szalonym zawirowaniu piachu

Niekiedy dostrzegał zarys twarzy śmierci
i jej czujną zwinność dzikiego zwierzęcia
a czasem zasypiał w objęciach niedorzecznej myśli
że będzie żył - zawsze

XIII

Sięgnął po puchar z winem zaprawionym żywicą
gdzie szumiały tajemne odgłosy gleby
i przysłuchiwał się uważnie strumieniom
wodospadom ciała i ziemi

Pieczeń gazeli rozpływała się w ustach
a ząbek czosnku dodawał ducha
zęby zanurzał w chlebie posypanym sezamem
w ten oczywisty sposób sycąc apetyt

Rano podda ciało klasycznym rygorom gimnastyki
precyzyjnie będzie dawkował napar z ziół i rozkosze
unikając obżarstwa i każdej zachłanności gdyż
radością męża dojrzałego jedynie jest wstrzemięźliwość

XIV

Kiedy robiło się ciemno i chłodno - tęsknił -
i słyszał jej głos jak prosi o radę
co przygotować przyjaciołom na ucztę

któż mógłby nie czuć się godnie przyjętym
gdyby podała

na przekąskę:

plastry móżdżku smażone na mleku
nadziewany świńskie wymiona
leśne grzyby w sosie korzennym z rybim tłuszczem

na główny posiłek:

pieczeń z daniela w sosie cebulowym
strusia w sosie słodkim
pieczoną turkawkę z piórami i papugę
flaminga z daktylami
szynkę gotowaną z figami i laurowymi liśćmi

na deser:

daktyle z Jerycha winogrona i miód z oliwą
konfitury różane z ciastkami
bez pestek daktyle z nadzieniem orzechowym
i nasiona sosny zasmażane w miodzie
a także słodkie wino
i ciastka afrykańskie na gorąco

XV

Skwierczało rano ognisko
naczynia zaczerwieniły się
a dym dyskretnie dołączył do porannej mgły

Idąc kołysał się w biodrach jakby tęsknił za wodą
a piaszczyste wzgórza niczym nieskończoność
błyszczały wyszlifowane starannie tysiącami lat

Kolejny raz poznawał własnej myśli ulotność
której wieczorem nie zdążył zamienić w słowo

Wspomniał zimne światło księżyca
w czasie nocnej igraszki bogów

Drżenie ramion
iskra jak łza w oku

XVI

Miejscem wytchnienia od pustynnych lęków
linią zadumy ze szmaragdem wdzięków
szczebiotem fali zgrzytem stóp na żwirze
wilgotnym jesteś i plecy wyliżesz

brzegu morski
granico życia

XVII

Pod kopytami runęły wieki
pod kopytami piasek i groby
i trakty wypełnione milczeniem

Szerokie na trzy wozy
prostolinijne dukty
szybkie jak legiony

Szlaki cesarskich zarządzeń
PAX ROMANA
w mozaice kamiennego świata

Dumnie szedł drogą
którą Rzym pozostawi w darze światu
do najdalszych krańców imperium

XVIII

Instynkt nie zaprowadzi pszczół do teatrów
brakuje tam natury pachnących kwiatów
choć jakieś słodycze zostały na scenie
w kapitelach kolumn słychać os brzęczenie

jak szum ulicy w życiowym spektaklu

tu taniec handlarzy wiruje i trwa
tam próżniak i nierób
tu grajek wędrowny
tam tenor zaśpiewa
tu mim zatańczy

jest chleb
i miodu wystarczy

XIX

Kolejny raz aktor zmienia maskę
w zachwycie ogromnej widowni
zapatrzonej w sztukę przemiany twarzy

Ileż aprobaty jakiż entuzjazm i jazgot
gdy starzec niedawny odmienia prawem sceny
odwieczne prawo

Wstał człowiek garb prostując
i zagrał młodzian
na talerzach miedzianych fletniach i bębnach

Pozwoliłeś zamieszkać artystom w swoim domu - panie -
jak pięknie brzmi kitara
w rezonatorach pudła ze skorupy żółwia

Dwieście tysięcy sestercji zapłaciłeś za koncert - panie

XX

Jak wybaczyć brak odwagi bogom
życia mego nie spróbują i śmierci mojej

Jakież to dziwne
owo osamotnienie wśród przedmiotów

Jakież to szaleństwo
godzić w serca przyjaciół

Jakimż sposobem czerpać siły z medytacji
nad światła błyskiem

Zegarze starodawny - twoja królewska energia
już to ciemnieje w cieniu już to rozpieszcza światłem

jak drogie kamienie na jej piersi
a ona wyniośle tak piękna

złociste i miękkie jej ciało
on falą olbrzymią okrywa

jej szyja spowita jedwabiem
on mężnie sklepienie podpiera

XXI

Czekanie na czas
odpowiedni czas na miłość
i pracę w poszukiwaniu złota
drogich kamieni i szczęścia

Bezsilne i wątłe są czyny
o których się milczy
jak puchar rozbity
z jego gorzko - słodkim smakiem

Co robić z tkaniną
porwaną spieczoną i brudną

Szaleństwo nie sprzyja prostocie myśli

XXII

Stary on jeszcze nie jest
Nie jest wystarczająco chłodny i chytry
Zapamiętuje się w zemście
Ciągle radośnie i głęboko grzęźnie w zmysłach

Jednak gubi powoli instynkt prowadzenia stada
Schodzi na sobie tylko wiadome ścieżki
A tam próbuje jak mu z głową podniesioną wysoko
Tak wysoko że o stopach przestaje pamiętać

Jeszcze biegnie lecz zmysłów nie traci

XXIII

Wiem - że zastanawiać się będą - jak mogliśmy żyć
w takim splątaniu losów samotnej wyobraźni
architekci w krajobrazach z cieniem najbliżej ogniska
podczas zimnej wszechogarniającej i prawdziwej nocy

Nie wiem - odpowiem - gdyż żyłem pośród piasku i wiatru
wewnątrz twardych szczęk wytężałem mięśnie i grzbiet
nikt mnie nie uczył - jak żyć - aby godnie przetrwać
w bólu rozżalonego serce i rozpaczy

XXIV

Oczy mu płoną i ramiona wznosi
gniewne oblicze rozświetla mrok

Rzuca słowa gorące
w zakamarki zwietrzałych skał

Nad nim bezmiar błękitu
a skóra wielbłąda opasuje biodra

Jałowa równina
leży cicho jak chore zwierzę

Dogasające ognisko błyszczy
jak opadła na ziemię iskra

Głos jego potężny
toczy się po bezdrożach

Dziwny człowiek z głową lwa
Iaokanann

Mieszkańcy starożytnego miasta
jeszcze nie słyszeli o nim

XXV

Mieszkańcy starożytnego miasta
ciała wasze zamienione we wspomnienie
wystrugane przez piasek do suchych kości
na skrzyżowaniu spierzchniętych ulic

Ani jeden okrzyk nie został
ani dostojna moc chórów i senatorów
żadne westchnienie nie ocalało
każda łza okazała się nieważna

Zaniedbaliście się w umiejętności odczytywania znaków
kamienie zapomniały imię dyktatora
który słabość pokonywał przemocą
i tworzył kolejny rozdział

A skorpion - bożek starodawny -
do dziś wygrzewa się pod słońcem
czeka na jadu przypływ
aby go cisnąć prosto w twarz przechodniom