szeptY Z PUSTYNI
Oto wydanie II "Głosów z Pustyni" ze zmienionym tytułem "Szepty pustyni". To cacuszko edytorskie jest prezentem autora dla siebie na 75 lecie. Poemat ożywia malarstwo Nanuli Burduli (Gruzja). Autorem graficznego projektu książki jest Pani Teresa Muszyńska. Druk wsparł Krzysztof Witkowski - dyrektor Muzeum Monet i Medali Jana Pawła II - Częstochowa. Książkę wydało Wydawnictwo BUK 2024 - Białystok, Drukarnia Biały Kruk.
Wydanie drugie Głosów z pustyni pod zmienionym tytułem
Na okładce i wewnątrz tomu obrazy © Nanuli Burduli
Projekt okładki, opracowanie graficzne, skład Teresa Muszyńska
Korekta Waldemar Żyszkiewicz
ISBN 978-83-66465-44-2
Wydawnictwo BUK, ul. Tygrysia 50, Sobolewo, 15-509 Białystok
Drukarnia Biały Kruk Milewscy sp.j., ul. Tygrysia 50, Sobolewo, 15-509 Białystok
Druk dofinansował Krzysztof Witkowski, dyrektor Muzeum Monet i Medali Jana Pawła II w Częstochowie
=================
"Kilka uwag nie związanych wprost z tekstem. Moje pierwsze, odruchowe pytanie "czy Ty się, Jerzy, nigdy nie zmęczysz", było uznaniem, że w jesieni życia, potwierdzasz swoją wierność Pięknu, tj.Prawdzie. Bóg oczekuje od nas takiego przywiązania - na Dobre i na Złe. Kiedy jesteśmy młodzi łatwo mówić o ewangelicznym "ukończonym biegu", ale z bagażem lat na plecach - ludzie gorzknieją i skupiają się na minimum egzystencji. Walka w swoim życiu o to przywiązanie - do Żony, do bliskich, do piękna świata - i do Boga w końcu - jest wypełnieniem zobowiązań chrzcielnych. Warto wracać do tego po latach. "Szepty pustyni" są jak piasek pustyni, który spływa na naszą głowę, jest jak próba Chrystusa na pustyni - czy jesteś wierny Bogu? Nie spływa już na Twoją głowę ożywcza woda chrztu, tylko piasek próby. Czy zdasz próbę? "Woda spływała z płaskowyżu gwałtownie/drążąc głęboko ziemię jak nóż/kiedy liczy żebra baranka". Może pytań o życie nie można stawiać nigdzie indziej jak tylko na pustyni? Pustynią życia może być samotność, może być wiek, albo choroba. Dotykasz w ten sposób zapomnianej już w Kościele kwestii ascezy. Powracasz do nauk Ojców pustyni. Oni potrafili się modlić oddechem lub związkiem prostych słów :"Jezu zmiłuj się nade mną" Myślę, że każda refleksja, a szczególnie poetycka, wymaga "usunięcia się" na pustynię.
GŁOSY Z PUSTYNI
ISBN: 83-900512-1-4
Wydawca: Wojewódzki Ośrodek Animacji Kultury, Białystok 1993
Zobacz wersję elektroniczną PDF =>
Joanna Kulmowa o tomiku:
Dziękuję serdecznie za śliczny tomik, który bardzo mi przypadł do gustu, jako że odświeża smak tak niedawno skosztowanej Palestyny. A które wiersze najbardziej mi się podobają? Oczywiście XI i XVIII, bo zaspakajają moje wieczne dążenie do puenty (...) zazdroszczę Panu tych podróży po antyku, wymagają zresztą niemałej erudycji (...) Brawo ten Pan!
Strumiany 16 luty 1993 r. Joanna Kulmowa
Zobacz wywiad z J.B. Iwony W.-Szczepaniak w Biał. Infor. Kult. rok 2004 "Iść obok i po swojemu" =>
Zobacz wywiad z J.B. Barbary Noworolskiej w Biał. Infor. Kult. "Głosy rzeki czasu" =>
Zobacz wywiad z J.B. Jerzego Nachiło w Kurierze Porannym 7-9.08.1992 r. "Drabina do nieba" =>
Rozmowa o książce: wywiad prowadziła i zapisała KRYSTYNA KONECKA w roku 1994
Transkrypcja artykułu z gazety współczesnej rok wydania 1994 tytuł:
Jerzy Binkowski „Głosy z pustyni”.
- To echo tych głosów w czterdziestoletoparoletnim mężczyźnie, który - zdarzyło się, że pobłądził, zabłąkał się w pustyni. Realnej czy w pustyni własnych bezdroży i ma obowiązek poszukać własnych korzeni. Ma obowiązek jak każdy mężczyzna znaleźć cel i sens swojego życia.
P. - zamysł poematu powstał w Libii, gdzie przebywał pan w latach 1987-1990.
- No to zupełny przypadek. Faktem jest, że nie na tej stronie podróżniczej chciałbym zatrzymać się, a na tym fantastycznym doznaniu, jakim była obecność na ulicach rzymskiego miasta Leptis Magma. Na środku orkiestry za mną scena, przede mną potężna widownia i poczucie przeciwne bycia obywatelem świata. Zatrzymania czasu. Tam właśnie starożytność stała się poetycką metaforą. I gdzie tam zbudowałem, utworzyłem metaforę głosów z pustyni.
- W Pana wierszach pustynia to nie tylko piasek. To również egzystencja.
- To to samotność, wyznaczona własną indywidualnością, własnymi przeczuwanymi celami Indywidualnej egzystencji. Tak myślę. W to wierzę. Myślę, że samo słowo starożytność jest tak piękne, że - może dlatego, że jestem Polakiem i mogę posługiwać się tak pięknym słowem starożytność. Mnie się kojarzy ze starożytnością we mnie, to znaczy z tą ewentualną dinuzaurowatością, mrokiem, impulsywnością, nie dookreśleniem człowieka. Poprzez tę ciemność - aby właśnie stworzyć perspektywę własnego życia, własnego istnienia. Coś takiego próbowałem stworzyć.
- Na stronie 35 czytamy: miejsce wytchnienia od pustynnych lęków itd. Brzeg morski, granicą życia. Pustynne lęki i granica życia.
- życie w wielkim żywiole morza i pustka wielkim żywiole pustyni jest taka cieniutka granica, którą idzie człowiek i tam się spełnia jego życie, gdzieś tam pomiędzy żywiołami, w nieustannym niepokoju.
- Mapa geograficzna była pewnym impulsem. Jednak przeżyłem fakt wędrówki do miasta Gadames. Jest to najdalej ze znanych miejsc wysunięty punkt na południe, gdzie rzymianie dotarli. Było to również miejsce odpoczynku tych, którzy wracali z pustyni, jakby punkt nadziei. Iść dalej na pustynię lękałem się. Bycie w tym miejscu również jako to miejsce na mapie było miejscem i czasem szczególnych doznań. Dlatego też zaistniało pod postacią starożytnej nazwy Cadames a w końcówce poematu Gadames.
- Jest to wędrówka po mapie właśnie z poezją.
- jest to wędrówka bo swoim sercu. Z całym swoim bagażem doświadczeń i wiedzy, świadomości kultury dlatego też ta zabawa z przeniesieniem się w czasie.
- pustynia kojarzy się nam z ciszą. U pana ta Cisza ma szczególny wydźwięk.
- marzeniem było milczenie.
- jest to spotkanie ze szczególnym rodzajem akustyki. Ma to wymiar metafizyczny.
- cisze daje szansę na głębsze, prawdziwsze odsłuchanie siebie w relacji ze stwórcą. Głos Boga, głos mówi ukierunkowany do niego. Głos historii przebierający się przez piaski, wystający w postaci kolumn ze starych teatrów, uszanowanie tego wszystkiego co jest historią, ale także radość z tego wszystkiego co jest.
Z Jerzym Binkowskim rozmawiała Katarzyna Kazanecka, Białystok 1994 r.
WSTĘP
I teraz po latach potok - komediant wypływa
drąży przez wieki opowieść jak we śnie
nie powie słowa o magicznej mocy przypadków
wargami smakował będzie świeżość wyssaną ze źródła
bo mąż roztropny kamienie w ustach skruszy
a ciemności na plecy wpełznąć nie pozwoli
więc oczy przymruża
stopy drżące stawia
nie - iżby skorpion przyczajony czeka
to nieba odblask poraził człowieka
I
Przystań uspokajała jeszcze rozdygotane burty
jeszcze jego ręce drżały
jeszcze słyszał wyślizgany zgrzyt sworznia
przy każdym ruchu wiosła
jak dręczy go i oszołamia
podczas snu w wilgotnej tunice
na dnie okrętu
A jednak przeprawił się
na wyśniony drugi brzeg
więc dumny zachwalał towar
przechodniom w prowincji u ujścia Lebdy
choć źrenice rozwierały się zdziwione
że błyszczące w słońcu szkiełka
wyżej wyceniano na targu niż ryby
II
Woda spływała z płaskowyżu gwałtownie
drążąc głęboko ziemię jak nóż
kiedy liczy żebra baranka
Leniwy u podnóża nurt zapraszał ptaki
zmęczone wędrówką z krain północy
tu mogły wreszcie zaspokoić głód
wydziobując oczy zbłąkanym żółwiom
Słodycz wody przyciągała i człowieka
jego porażoną na pergamin twarz żylastą
przy podziale skamielin w bryły
na dom piekarnię szkołę cyrk teatr i przystań
Coraz skuteczniejsza obrona przed szakalami
rodziła nadzieję
i miasto rosło
III
Ukochanie od wieków
ze szczególnym upodobaniem przychodziło ciemną nocą
jego twarde dłonie
podczas dnia nużane w specjalnie nawilżonej ziemi
w poszukiwaniu
miejsca odpowiedniego na korzonki pszenicy i prosa
później oblizywane
przez spragnione a pogodnie brykające jagnięta
teraz odpoczywały
na jej delikatnie puszystych piersiach
nasączonych
tkliwie i słonecznie niby dojrzały owoc granatu
z którego wysupła on
ziarenka ożywczym sokiem spływające
kropelka po kropelce
po jej tak przychylnym łonie
i jeszcze
trzymając razem uchwyty amfory
pełnej słodkiego wina z daktyli
oraz masy figowej z cytryną
przesuwali na przemian
do wąskiej szyjki nienasycone usta
aby spijać nektar
cudownych owoców ziemi i trudu rąk własnych
IV
Pustynia niekiedy przypomina złoto
gorąca w słońcu równie chłodna nocą
nucąc podług melodii zasłyszanej w teatrze
rzucił okiem na coraz wyżej unoszone mury świątyni
co bogini ogniska domowego skrywa
w równym oddech ciężarnej piersi i brzucha
syna - który podejmie pług i miecz
córkę - która będzie radością jego zmierzchów
czy wędrować do wyroczni na półwyspie w Cyrenie
jak bogom oddać na powietrze ogień wodę ziemię
V
Docierając do bazaltowego brzegu cypla
fale jakby wstrzymywały swój bieg i siłę
a było to miejsce najwyższe w okolicy
więc zdawało się miejscem styku nieba i ziemi
Radosny błysk iskrzył w oczach przechodniów
gdy spoglądali na młodego mężczyzną
Heliosa ich miasta silnego smukłego i wyniosłego
jak szedł z wiązką szlachetnego drewna na plecach
Lubił podkładać drwa dolewać oliwy i soli szczyptę wrzucać
szczególnie kiedy mógł spalać szczapy cedru i cyprysu
oprócz światła tryskał wtedy zapach kobiecego wdzięku
i kamienna latarnia stawała się prawdziwym domem
Góra rozświetlająca mrok świętym płomieniem
i on - symbol czuwania troski wiary i nadziei
tych co napadani nocną obawą złych snów sprawdzali
czy światło na górze chroni ich jeszcze
przed mocami ciemności
a tym na morzu
przesyła znak wybawienia
wśród bezdroża
VI
Lekko ponad śpiew sen i oddech
unosił w dłoniach pył i popiół
jakby osłaniał ciepłą kruchą tkankę
gdzie tli się i tętni życie i śmierć
Kiedy do kresu swego zbliżała się noc
wynosił popiół ogniska i lampy oliwnej
na skraj przepastny
MARE INTERNUM
I jak ptak z sercem gorącym
złotą woalką otulone
porannym wiatrem wyrzeźbione
wstawało słońce
I trwało w nim owo budzenie do życia
słońca ptaka leniwej fali i myśli
i trawło w nim o brzasku drżenie
na twarzy igrające porannym półcieniem
VII
Siedmiokroć złoty rydwan jaskrawo przegalopował nad miastem
więc gorączka oczekiwania na flotyllę sięgała zenitu
i oczy bolały od wypatrywania okrętów prokonsula
z oddziałami ekwitów i piechoty nie znużonej rdzawym piaskiem
Kiedy dotarł na forum ujrzał
uzbrojone i naoliwione przed wyprawą ciała
i centurionów jak między szeregami maszerują kohorty
przekazując wytyczne marszruty na południe - do Cydamesu
Dlaczego tak spieszno im było osaczyć
miejsce ostatniego posiłku barbarzyńców po bezdrożach
gdzie przeglądać właśnie będą i czyścić z pyłów pustyni
kość słoniową strusie pióra czarne niewolnice i złoto
Kiedy pojawiło się przekleństwo na jego wargach
wiedział że słabnie od myśli strasznych
i bulgotał mu w gardle krzywych słów okrzyk
wobec zdarzeń i ludzi z zachłanności ślepych
VIII
Słońce pracowicie przesuwało się w głąb lądu
i żar sączył się kropelkami oliwy i potu
a oni unosili coraz wyżej kolana
u progu skalnego wypiętrzenia
Krawędź poszarpana suchymi wąwozami
od strony północnej osadzona szarą zielenią
czekała na utwardzone stopy żołnierza
czarnym kamieniem i ostrym piaskowcem przez wiele mil
Jak zwykle w drodze na południe
Marcellus wyznaczył jedną centurię
do prowadzenia stada kóz owiec i baranów
które zapewniały oddziałom mięso i mleko
Serce wyprawy pulsowało wśród mężczyzn
o nogach silnych jak kolumny podtrzymujące niebo
pośród przewodników wyznaczających ślad
w tej bez szlaku i bez znaku drodze
Czterech niewolników niosło w zacienionej lektyce
na opuchniętych ramionach ślepca wróżbitę
IX
Hełm trzymał w dłoni
a głowę zasłonił ostatnią czystą szmatą
Żwir wwiercił się pod skórę podeszwy
jak owad pod powiekę
Odparzenie pod prawą pachą
jak ognisko i wrzód
Skroń pulsowała
szukając sposobu na przetrwanie
Przymknięte powieki nawet cienia nie rzucały
Zwierzęta bez pamięci szły w amoku ślepym
X
Pochylił się nad wrogiem
jego silne ramiona
siekierę uniosły nad głowę
aby spadła w dokładnie upatrzone miejsce
Od wieków nienawiść stanowiła żywioł mężczyzny
który własną niepewność obmyć musiał
w wywarze gorącej jeszcze krwi
Nie zauważał głupiec
że wokół zgromadzony mrok
gęstniał jak plama u stóp omdlałych
XI
Najciszej ze świata schodzi topielec
jak ryba niemy
Wisielec już miał krzyknąć z rozpaczy
lecz głos mu uwiązł
Nie może nie wyć w bólu umierający w ogniu:
żywioł ognia wydziera z ciała
człowiek
XII
Przypomniał sobie jak będą dzieckiem
biegał do utraty tchu po wzgórzach
mając pewność że serce i płuca
przywrócą szybko równowagę doskonałą
Polubił więc swoje ciało
służące mu teraz wiernie
podczas długich rzymskich ceremonii
wyprostowane i odporne na wszelkie pokusy
Czy zginie w walce od pchnięcia dzidą
a może zmiażdży go mauretański topór
albo przeszyty zostanie nubijską strzałą
lub wyzionie duch w szalonym zawirowaniu piachu
Niekiedy dostrzegał zarys twarzy śmierci
i jej czujną zwinność dzikiego zwierzęcia
a czasem zasypiał w objęciach niedorzecznej myśli
że będzie żył - zawsze
XIII
Sięgnął po puchar z winem zaprawionym żywicą
gdzie szumiały tajemne odgłosy gleby
i przysłuchiwał się uważnie strumieniom
wodospadom ciała i ziemi
Pieczeń gazeli rozpływała się w ustach
a ząbek czosnku dodawał ducha
zęby zanurzał w chlebie posypanym sezamem
w ten oczywisty sposób sycąc apetyt
Rano podda ciało klasycznym rygorom gimnastyki
precyzyjnie będzie dawkował napar z ziół i rozkosze
unikając obżarstwa i każdej zachłanności gdyż
radością męża dojrzałego jedynie jest wstrzemięźliwość
XIV
Kiedy robiło się ciemno i chłodno - tęsknił -
i słyszał jej głos jak prosi o radę
co przygotować przyjaciołom na ucztę
któż mógłby nie czuć się godnie przyjętym
gdyby podała
na przekąskę:
plastry móżdżku smażone na mleku
nadziewany świńskie wymiona
leśne grzyby w sosie korzennym z rybim tłuszczem
na główny posiłek:
pieczeń z daniela w sosie cebulowym
strusia w sosie słodkim
pieczoną turkawkę z piórami i papugę
flaminga z daktylami
szynkę gotowaną z figami i laurowymi liśćmi
na deser:
daktyle z Jerycha winogrona i miód z oliwą
konfitury różane z ciastkami
bez pestek daktyle z nadzieniem orzechowym
i nasiona sosny zasmażane w miodzie
a także słodkie wino
i ciastka afrykańskie na gorąco
XV
Skwierczało rano ognisko
naczynia zaczerwieniły się
a dym dyskretnie dołączył do porannej mgły
Idąc kołysał się w biodrach jakby tęsknił za wodą
a piaszczyste wzgórza niczym nieskończoność
błyszczały wyszlifowane starannie tysiącami lat
Kolejny raz poznawał własnej myśli ulotność
której wieczorem nie zdążył zamienić w słowo
Wspomniał zimne światło księżyca
w czasie nocnej igraszki bogów
Drżenie ramion
iskra jak łza w oku
XVI
Miejscem wytchnienia od pustynnych lęków
linią zadumy ze szmaragdem wdzięków
szczebiotem fali zgrzytem stóp na żwirze
wilgotnym jesteś i plecy wyliżesz
brzegu morski
granico życia
XVII
Pod kopytami runęły wieki
pod kopytami piasek i groby
i trakty wypełnione milczeniem
Szerokie na trzy wozy
prostolinijne dukty
szybkie jak legiony
Szlaki cesarskich zarządzeń
PAX ROMANA
w mozaice kamiennego świata
Dumnie szedł drogą
którą Rzym pozostawi w darze światu
do najdalszych krańców imperium
XVIII
Instynkt nie zaprowadzi pszczół do teatrów
brakuje tam natury pachnących kwiatów
choć jakieś słodycze zostały na scenie
w kapitelach kolumn słychać os brzęczenie
jak szum ulicy w życiowym spektaklu
tu taniec handlarzy wiruje i trwa
tam próżniak i nierób
tu grajek wędrowny
tam tenor zaśpiewa
tu mim zatańczy
jest chleb
i miodu wystarczy
XIX
Kolejny raz aktor zmienia maskę
w zachwycie ogromnej widowni
zapatrzonej w sztukę przemiany twarzy
Ileż aprobaty jakiż entuzjazm i jazgot
gdy starzec niedawny odmienia prawem sceny
odwieczne prawo
Wstał człowiek garb prostując
i zagrał młodzian
na talerzach miedzianych fletniach i bębnach
Pozwoliłeś zamieszkać artystom w swoim domu - panie -
jak pięknie brzmi kitara
w rezonatorach pudła ze skorupy żółwia
Dwieście tysięcy sestercji zapłaciłeś za koncert - panie
XX
Jak wybaczyć brak odwagi bogom
życia mego nie spróbują i śmierci mojej
Jakież to dziwne
owo osamotnienie wśród przedmiotów
Jakież to szaleństwo
godzić w serca przyjaciół
Jakimż sposobem czerpać siły z medytacji
nad światła błyskiem
Zegarze starodawny - twoja królewska energia
już to ciemnieje w cieniu już to rozpieszcza światłem
jak drogie kamienie na jej piersi
a ona wyniośle tak piękna
złociste i miękkie jej ciało
on falą olbrzymią okrywa
jej szyja spowita jedwabiem
on mężnie sklepienie podpiera
XXI
Czekanie na czas
odpowiedni czas na miłość
i pracę w poszukiwaniu złota
drogich kamieni i szczęścia
Bezsilne i wątłe są czyny
o których się milczy
jak puchar rozbity
z jego gorzko - słodkim smakiem
Co robić z tkaniną
porwaną spieczoną i brudną
Szaleństwo nie sprzyja prostocie myśli
XXII
Stary on jeszcze nie jest
Nie jest wystarczająco chłodny i chytry
Zapamiętuje się w zemście
Ciągle radośnie i głęboko grzęźnie w zmysłach
Jednak gubi powoli instynkt prowadzenia stada
Schodzi na sobie tylko wiadome ścieżki
A tam próbuje jak mu z głową podniesioną wysoko
Tak wysoko że o stopach przestaje pamiętać
Jeszcze biegnie lecz zmysłów nie traci
XXIII
Wiem - że zastanawiać się będą - jak mogliśmy żyć
w takim splątaniu losów samotnej wyobraźni
architekci w krajobrazach z cieniem najbliżej ogniska
podczas zimnej wszechogarniającej i prawdziwej nocy
Nie wiem - odpowiem - gdyż żyłem pośród piasku i wiatru
wewnątrz twardych szczęk wytężałem mięśnie i grzbiet
nikt mnie nie uczył - jak żyć - aby godnie przetrwać
w bólu rozżalonego serce i rozpaczy
XXIV
Oczy mu płoną i ramiona wznosi
gniewne oblicze rozświetla mrok
Rzuca słowa gorące
w zakamarki zwietrzałych skał
Nad nim bezmiar błękitu
a skóra wielbłąda opasuje biodra
Jałowa równina
leży cicho jak chore zwierzę
Dogasające ognisko błyszczy
jak opadła na ziemię iskra
Głos jego potężny
toczy się po bezdrożach
Dziwny człowiek z głową lwa
Iaokanann
Mieszkańcy starożytnego miasta
jeszcze nie słyszeli o nim
XXV
Mieszkańcy starożytnego miasta
ciała wasze zamienione we wspomnienie
wystrugane przez piasek do suchych kości
na skrzyżowaniu spierzchniętych ulic
Ani jeden okrzyk nie został
ani dostojna moc chórów i senatorów
żadne westchnienie nie ocalało
każda łza okazała się nieważna
Zaniedbaliście się w umiejętności odczytywania znaków
kamienie zapomniały imię dyktatora
który słabość pokonywał przemocą
i tworzył kolejny rozdział
A skorpion - bożek starodawny -
do dziś wygrzewa się pod słońcem
czeka na jadu przypływ
aby go cisnąć prosto w twarz przechodniom