Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w interpretacji Jerzego Binkowskiego. Muzyka: Antoni Weynar.
6.12.2013 r. minęło 60 lat od śmierci Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
Zmarł w 48 roku życia.
Czas adwentu jest czasem oczekiwania na Światło, które przeniknie Noc.
Z mojej perspektywy „rekolekcje paryskie” to poetyckie westchnienia człowieka , który odszukuje sens wiary w swoim życiu. Pragnę odczytywać znaczenie słów bohatera lirycznego poprzez pryzmat dwóch pojęć – nadziei i wolności. Człowiek jest istotą pełną niepokoju, ale też tęskniąca za wolnością i światłem. Słowa Gałczyńskiego mogą być krzepiące o tyle, o ile zauważymy, że poprzez ironię poeta próbuje odnaleźć w sobie siłę, by pokonać zewnętrzne trudności i wewnętrzne bariery.
Wzbudza we mnie Gałczyński swoją refleksją szacunek i zadumę nad mocą wiary osoby lękającej się, że wiarę może stracić.
Jerzy Binkowski
Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich
I
Ziemia i niebo przemijają,
chwieją się fundamenty światów,
ostatni slogan snuje pająk.
Vanitas vanitatum –
i od balkonu do balkonu,
w wąskiej uliczce, w głębi, na dnie,
pod grozą złego nieboskłonu
pająk i slogan są ostatnie.
Ach, ukryć się tu w ciemnej sieni
z dala od rynku, gdzie tak nudno,
kędy przechodnie przerażeni
pytają się, co będzie jutro;
z trwogą spogląda w niebo karzeł,
co nuty sprzedaje nad rzeką.
I w tłumach ciągle te dwie twarze.
oszusta i potępionego.
II
Po niebie płynie moje serce
i rozpryskuje się na dachach,
ostatni slogan snuje pająk,
amorki na portalach grają
utwory z “Orgelbüchlein” Bacha.
amorkom żal polskiego serca,
uliczka nad Sekwaną skręca,
skręci za parę chwil –
serce na niebie, księżyc – tutaj,
pomyłka, fikcja, złudna nuta:
rue Saint-Louis-en-l’Ile.
III
Ach, co za noc! Co za bezdroża
wśród chmur, a miasta ciężar chmurny
jak na dnie zielonego morza
odnalezienie partytury.
Na noszach mnie uliczką niosą,
bełkocę: – Księżyc! Tam! Znad domu!
. . . . . . . . . . . . . . .
Jesienin kiedyś taką nocą
zawołał, zawył: – Mamo, pomóż!
IV
Niebo i ziemia przemijają,
chwieją się fundamenty światów,
ostatni slogan snuje pająk:
vanitas vanitatum.
Nasz każdy wiersz zaorzą pługiem,
będą kartofle, potem wódka,
bo nasze życie – za długie,
a sztuka – za krótka.
Co pozostanie? Noc,
mitologia niedorzeczna,
sowiooka noc, zielonooka noc.
Noc jest wieczna.
(Z gitarą w ręku. Za uszami z kwiatem.
W świetle księżyca.
Chciałbym być choćby najmniejszym szmaragdem
w jej zausznicach.)
V
Paryż. I noc. I Notre-Dame.
I wiatr. Na pustym placu sam
odprawiam modły do Madonny.
Trzy gwiazdki nad wieżami brzęczą
i drżą. Modlitwa kręci mną
jak wiatr natchniony, wir szalony.
VI
Tak modliłem się:
żeby – w razie ostatecznej katastrofy – Matka Boska przemieniła mnie w małą płaskorzeźbę z XII wieku, która przedstawia “Daniela w jaskini lwów”;
żebym w każdej chwili umiał się rozstać z pewnym abażurem, na którym jest wyobrażona bezsensowna ryba;
żebym natychmiast ofiarował moją kanapę, moją po-złacaną kanapę, właściciele bankrutującego baru, która skarżyła mi się, że po prostu nie ma na czym siedzieć;
żeby mój ponury kolega zrozumiał, że “średniowieczny” to znaczy wesoły, a czterej Ewangeliści (Anioł, Wół, Lew i Orzeł) to wesołe chłopy, jak pielgrzymi kanterburyjscy, jak czterech kumów na chrzcinach; żeby urzędnicy z firmy “Trwoga & Żołądek”, zamiast opowiadać głupie kawały, lepiej śpiewali podczas przerwy psalmy;
bym – jeśli za oknem moim którejś nocy mocniej zagra galilejska fletnia – umiał natychmiast odejść i porzucić majątek, żonę i dziecko;
żebym – oczywiście stosownie do wymiarów mego serca – również zasłużył na swoją noc mediolańską, podobnie jak św, Augustyn.
I żebym unikał jak ognia: alkoholu, głupich kobiet i lenistwa:
żebym tam, gdzie dyplomacja prowadzi do hańby, umiał przyjąć walkę albo męczeństwo.
*
“Ziemia i niebo przemijają,
lecz słowo Moje nie przeminie”,
kto to powiedział? kto powiedział?
Zapomniałem.
Zapomnieć snadniej. Przebacz, Panie:
za duży wiatr na moją wełnę;
ach, odsuń swoją straszną pełnię,
powstrzymaj flukty w oceanie;
toć widzisz: jestem słaby, chory,
jeden z Sodomy i Gomory;
toć widzisz: trędowaty, chromy,
jeden z Gomory i Sodomy;
pełna “problemów”, niepokoju,
z zegarkiem wielka kupa gnoju.
Nie mogę. Zrozum. Jestem mały
urzędnik w wielkim biurze świata,
a Ty byś chciał, żebym ja latał
i wiarą mą przenosił skały.
Nie mogę. Popatrz: to me dzieci,
śliczna kanapa i dywanik,
i lampa z abażurem świeci,
i gwiazdka malowana na nim,
gwiazdka normalna, świeci ziemsko –
a Ty byś zaraz – betlejemską!
Posadę przecież mam w tej firmie
kłamstwa, żelaza i papieru.
Kiedy ją stracę, kto mnie przyjmie?
Kto mi da jeść? Serafin? Cherub?
A tu do wyższych pnę się grządek
w mej firmie “Trwoga & Żołądek”.
Lecz wiem, że jednak on się stanie,
ten wielki wichr: na noc szatańską
odpowie nocą mediolańską
święty Augustyn w Mediolanie!
A kiedy minie Twoja burza,
czy przyjmiesz do Twych rajów tchórza?
O nocy słodka, nocy letnia…
Za oknem galilejska fletnia.
VII
Świt. Sekwana ziewa. Trzy
koty miauczą. Deszczyk mży
i w śmiesznych rynnach woda płacze.
Gdy wróci noc, znów pójdę sam
na pusty plac przed Notre-Dame
i cień mój pomknie za mną tam
z wielką walizką rozpaczy.
Konstanty Ildefons Gałczyński
Paryż, styczeń 1946
Jerzy Binkowski – Urodził się w 1949r. w Gdyni. Ukończył studia filozoficzno-psychologiczne w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dyplomem reżyserskim ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Pracował głównie z młodzieżą – poradnictwo i teatr. Mieszka od 40 lat w Białymstoku. Należy do warszawskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.