Jerzy Binkowski o “Nadberezyńcach” Floriana Czarnyszewicza
Stanisław Bałaszewicz stoi na lewym brzegu Berezyny. Wpatruje się w stronę zachodzącego słońca. Stoję za jego plecami. Słońce za chwilę zajdzie. Właśnie kryje się za głęboki i szeroki pas lasu biało-czarnych brzóz, na wysokim prawym, zachodnim brzegu rzeki. Słońce wchodzi w szczerby lasu. Cień od lasu wydłuża się.
Florian Czarnyszewicz (1900 – 1964) napisał i wydał w Argentynie „Nadberezyńców” w 1942r. Książka dotarła do mnie w 2018r. Minęło 100 lat od czasu, gdy porte parole Floriana Czarnyszewicza – Stach Bałaszewicz, który urodził się w głuszy bezkresnych zaberezyńskich lasów, poświęca wszystko to, kim jest i wszystko to, co ma, nadziei życia po latach niewoli, w wolnej Polsce.
Autor Nadberezyńców umieszcza na swej epopei następującą dedykację:
Miłym Ziomkom znad Berezyny trwającym w wierności Ojczyźnie, ten opis krzywd doznanych od władz i pobratymców, opis triumfów i bolesnych rozczarowań, co nas spotkały w okresie zmagań o umiłowanie nasze – poświęcam i pozdrawiam Was, gdziekolwiek jesteście.
Chutor to osadnicza jednozagrodowa posiadłość na słabo zaludnionych obszarach ówczesnej Rosji. W powieści chutor Rogi pomiędzy Berezyną a Dnieprem wypełniony jest polskością: językiem, zwyczajami, modlitwami i rytuałami religijnymi kościoła katolickiego. W żywiole społecznego tygla, wśród różnych narodów, kultur i religii, całe życie głównych postaci powieści zintegrowane jest dumą i tym samym – zobowiązaniem: jestem Polakiem.
Niechże będzie pochwalony Jezus Chrystus! Pozdrowił, zdejmując czapkę. Pochylił się do ręki starca i cmoknął w nią głośno. – Na wieki wieków – odrzekł starzec i pocałował leśnika w potylicę. Z kolei leśnik podał swą dłoń do ucałowania chłopcu. Pogłaskał go po głowie, potem zapytał: – Jakżeż ty chłopcze hodujesz się? Ot akraz i gościńca ci żadnego nie mam.(…)
Ten obraz witania się gościa i gospodarza chutoru, niech będzie ilustracją obyczaju i języka polskiego domu przed 100 laty. Wymieniony na początku Staszek Bałaszewicz jest wnukiem starego człowieka, który wypracował, wyharował wraz z żoną i dziewięciorgiem dzieci, zasobne gospodarstwo. Najpiękniejsze w okolicy. Tak piękne i tak bogate, że wzbudzało zazdrość sąsiadów.
Długo nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego Florian Czarnyszewicz umieszcza na początkowych kilkunastu stronach powieści opis walki polskiej rodziny z napadającymi na nich bandytami z sąsiedniej wsi. Bogactwo Polaków – owoc ich pracowitości i wytrwałości, raziło oczy ludzi gorzej zorganizowanych i mniej pracowitych a często pijaków, cwaniaków, nierobów i oszustów.
Dopiero docierając do ostatnich stron opowieści o losach Polaków na nadberezyńskiej ziemi, dostrzegłem zamysł autora i precyzję konstrukcji epopei.
Bitwa w obronie domu i zagrody jest podstawowym odruchem każdego mężczyzny. Miarą jego człowieczeństwa jest obrona swoich Kobiet – matek, żon, córek i małych chłopców. 10 letni chłopcy, kilkunastoletni młodzieńcy, dorośli mężczyźni i starcy angażują się w obronę domu, jak codziennie angażowali się w prace zabezpieczającą szczęśliwe bo pracowite życie. Każdy w domu miał do spełnienia konkretne zadanie
Najazd planowano w niedzielę.
Nazajutrz wszyscy oprócz parobków i dzieci wstali wraz ze świtem, jak i w dzień powszedni. Niewiasty wydoiwszy krowy, zapaliły w piecu i zakrzątnęły się koło śniadania, pastuchy wygnali swe stada na popas na parę godzin, a stary Bałaszewicz z synami zabrał się do śpiewania Różańca. Każdego świątecznego ranku odprawiano w Rogach jak nie Różaniec, to Godzinki, albo inne jakieś nabożne, odpowiadające porze roku, pieśni, gdyż mieszkając na takim głuchym odludziu, do kościoła nie każdy i nie zawsze mógł jechać.
Odprawiwszy Różaniec, zbudzili parobków i dzieci, zawołali z pola pastuchów, Stacha wysłali ku mostkowi na stróżowanie i zasiedli do stołu. Śniadanie przyrządziły niewiasty nadzwyczaj sute: bliny były jęczmienne, szatrowane, moczanka z jajkami z większą ilością skwarek i słonych żeberek, na zakąskę kluski kartoflane gotowane na samym mleku i mleko kwaśne na pół ze śmietaną i twarogiem. A wszystkiego było w bród.
Jedli, opowiadali wydarzenia z poprzednich bitek i przechwalali się, jak będą prali intruzów teraz. Aż izba grzmiała od gwaru i wybuchów śmiechu. Poddawali sobie animuszu.
Naturalną koleją rzeczy jest obrona przed zakusami nieprzyjaciela. Do walki można się przygotowywać. Od walki mężczyzna nie ucieknie. Walka w obronie domu nie stanowi dylematu, nie rodzi wątpliwości, nie powoduje lęku. W takim domu wzrastał Stanisław Bałaszewicz.
Była ruska szkoła czteroklasowa, przyjaźnie, szkolne rywalizacje religijne między żydami, prawosławnymi i katolikami, urazy i sukcesy chłopięce. Potem młodzieńcze zakochania, miłości i niemiłości. Fascynujące uroczystości religijne w Bobrujsku, które stawały się najświetniejszą manifestacją przynależności do kościoła katolickiego, do Polski. A kiedy do Bobrujska dotarł I Korpus Polski pod dowództwem generała Dowbór Muśnickiego, siły wojska wzbogaciły się młodzieżą zaberezyńskich polskich chutorów i zaścianków.
Florian Czarnyszewicz tworzy aurę entuzjazmu młodzieży polskiej, oddania, i ofiarności wobec wszystkiego, co może przybliżyć wyzwolenie od dominacji rosyjskiej. Bohaterowie książki fascynują rzetelnością, inteligencją, poczuciem humoru i wiarą: Polska jest spełnieniem marzeń pokoleń o życiu godnym życia.
Fascynuje zmienność akcji, wielobarwność a zarazem prostota języka, bogactwo odcieni znaczeń słów pośród wielu społeczności. Opisy przyrody przybliżają rzeczywistość i czynią ją zarówno przyjazną jak i straszną. Wątek miłości i wierności utrzymuje czytelnika we współczującym niepokoju do ostatnich stron powieści, którą zachwycał się Czesław Miłosz, a Józef Czapski tak pisał w 1952 roku do Jerzego Stempowskiego:
Czy wiesz, ze dziesięć lat temu wyszła książka po polsku w Argentynie, o której boję się ci pisać w za dużych superlatywach, bo tak namiętnie ją pokochałem. Pisana przez zagrodowego szlachcica znad Berezyny. Język słowotwórczy, dźwięczny, półbiałoruski. Konkretność wizji, miłość ziemi, drzew, chmur, obok której Reymont sztuczny jest i zimny, obok której myśleć można tylko o „Panu Tadeuszu”.
Jakże inaczej czyta się tego „polako-argentyńczyka” od Gombrowicza. Wydawać by się mogło, że forma u Gombrowicza jest taka „intelektualna”, „wyższościowa”, dystansująca autora od treści wypowiadanych słów. Natomiast literatura w Nadberezyńcach jawi się jako arcydzieło rękodzielnictwa ludowego. „Rękodzieło” Floriana Czarnyszewicza unosi dramat Polaków, których traktat w Rydze pozostawił po bolszewickiej stronie, do rangi eposu narodowego.
Mógłbym być wnukiem Stacha Bałaszewicza – Floriana Czarnyszewicza, który nie znalazł dla siebie miejsca w odradzającej się Polsce. Polskę marzeń zawiózł w rozdartym sercu do Argentyny. W jakim stopniu jestem spadkobiercą jego marzeń?
W pięknym i uroczystym czasie setnej rocznicy odzyskania niepodległości, wspomnijmy o dramacie Polaków pozostawionych między Berezyną a Dnieprem.
Jerzy Binkowski
…………………………………………………………………………………
Florian Czarnyszewicz, Nadberezyńczy , ARCANA, Kraków 2016, ss.638
Jerzy Binkowski – Urodził się w 1949r. w Gdyni. Ukończył studia filozoficzno-psychologiczne w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dyplomem reżyserskim ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Pracował głównie z młodzieżą – poradnictwo i teatr. Mieszka od 40 lat w Białymstoku. Należy do warszawskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.