W moim sercu pojawia się żal i pogarda. Jakże niemiłe, niewygodne uczucia. Nie chcę ich. Wzbraniam tym niechcianym uczuciom, aby przenikały w przestrzeń mego serca. A jednak pojawiają się. Bo jak pogodzić się z prowokacja, zorganizowaną w centrum wydarzenia eucharystycznego, w czasie największego skupienia modlitewnego?
Kiedy tylko oderwę moją uwagę od tego, co najważniejsze – odpowiedzialność za najbliższą rodzinę – myślę o Polsce. Szukam odpowiedzi na dziecięce i naiwne pytanie: DLACZEGO?! Jestem pewien, że Niemiec przeżywa i interpretuje wydarzenia polityczne, obyczajowe i społeczne – jak Niemiec. Rosjanin postrzega świat jak Rosjanin. Żyd wykorzystuje okoliczności życia jak Żyd, Anglik – jak Anglik, Irlandczyk – jak Irlandczyk, Litwin jak Litwin… itd. Dlaczego ja mam być „Europejczykiem”? Dlaczego mam przyjmować taką interpretację zdarzeń, jak każda nacja spośród tych przykładowo wymienionych i jeszcze mam się martwić tym, czy moje wypośrodkowane opinie i wyceny wystarczająco podobają się „magnatom medialnym”? Toż to absurd! Absurdem jest nazywanie mnie faszystą, nacjonalistą, antysemitą, gdy ja wykonuję gesty uszanowania i wdzięcznej pamięci wobec ludzi już nieżyjących, a zamordowanych w imię wiary i nadziei, że Polska pozostanie Polską! Dzięki nim, ofiarom cynicznych zbrodni, dzisiaj ja mogę o sobie myśleć z godnością: „Jestem Polakiem”. „Moje korzenie zapuszczone są w ponad tysiącletnią historię”!
DLACZEGO, gdy myślę o sobie jako o rzymskim-katoliku i staram się wypełnić życiem zasady Dekalogu, słyszę epitety: „moher”, „słabo wykształcony”, „prowincjusz” – który nie dostrzega atrakcji i walorów współczesnej cywilizacji? Moje praktyki religijne, wysiłek sprostania niebosiężnym wymaganiom, spotyka się z naigrawaniem, półuśmiechem i kabaretowym ryczeniem ze śmiechu? Czyżby moja duchowa praca nad jakością życia była wartością niższą od życia według propozycji dziwaczącej współczesności? Dlaczego jest we mnie tak wiele miejsc bólu płynącego z żalu, poniżenia, samotności? A przecież pragnę poczucia wspólnoty, współodczuwania, wzajemnego szacunku, empatii i synergii, czyli sumującej się energii każdego z nas. Znak partnerstwa i szacunku pojawia się podczas liturgii Mszy Świętej, ale dlaczego tak mało oznakowujemy przynależność do Kościoła Powszechnego w każdym miejscu naszej codzienności?
Wśród poszukiwań odpowiedzi na pytania zrodzone z tęsknoty za łagodnością w życiu politycznym i społecznym, przyłapuję się na niegodnym rzymskiego katolika, uczuciu pogardy. Nie mogę pogodzić się z czymś, co jawi mi się jako rodzaj opętania nienawiścią. Przeciwnicy „mojego rządu” ogłaszając „totalną opozycję”, realizują totalną nienawiść. Zawężają myślenie do interesu politycznego słaniającej się w sondażach partii. Jaskrawość kłamstw i manipulacji oślepia. Ośrodki medialne zioną ohydną i bezwzględną agresją wobec nowej władzy. A oni już tego nie dostrzegają w pomroczności serca i umysłu Sędziowie – grupa najbardziej skompromitowanej władzy sądowniczej zbiera się na kongresie, aby szkalować tych, którzy domagają się równych praw dla wszystkich, także dla tych, którzy dotychczas zostali najbardziej oszukani – dla najbiedniejszych.
Właśnie wtedy pojawia się w moim sercu „(…) POGARDA DLA SZPICLÓW KATÓW TCHÓRZY (…)”. Samoobronny odruch. Jest to doświadczenie okropnie poniżającego uczucia. Nienawidzę przemądrzałych dziennikarzy, jezuitów, dominikanów. Nienawidzę „modlących” się kodziarzy, głupich aktorów rozsiewających swoją ograniczoność estradową i sceniczną. Ich nadymanie egoizmem i straszy i śmieszy mnie. Nienawidzę tej chwili, gdy dostrzegam obecność owego pragnienia zmiażdżenia myślących inaczej niż ja, interpretujących wszystko, co zmieniamy, jako wartość im obrzydliwą i zawsze szaleńczą.
Jednak są takie chwile, kiedy ze współczuciem patrzę na zaślepionych lękiem. Dostrzegam, że ci ludzie – nienawidzący prowokatorzy nienawiści , jak większość ludzi, obawia się utraty dotychczasowych przywilejów i znaczeń. Potrzebują pomocy. I ja potrzebuję pomocy w poszukiwaniu sposobów porozumienia. Wiem, że nie mogę odkładać pracy nad poszukiwaniem sposobów wyciszenia napięć. I wtedy się modlę prosząc Boga o to, aby na zawsze odeszła ode mnie moja przyrodnia siostra pogarda wobec ludzi zachowujących się odmiennie, niż ja bym pragnął. Czego mogę się od nich nauczyć? Na co oni mnie otwierają? Czy istnieje obóz jedynie prawdziwie i dobrze myślących ludzi? Może pozostaje utrwalać w codziennych niepokojach ów gest wyciągnięcia dłoni na znak, że pragnę w bojaźni bożej BOŻEGO POKOJU?
Jerzy Binkowski – Urodził się w 1949r. w Gdyni. Ukończył studia filozoficzno-psychologiczne w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dyplomem reżyserskim ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Pracował głównie z młodzieżą – poradnictwo i teatr. Mieszka od 40 lat w Białymstoku. Należy do warszawskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.