Kilka wspomnień z podróży:

W drodze z Białegostoku do Gdyni – 22.04. Podróż minęła interesująco: przyszedł do mego przedziału elegancko ubrany mężczyzna, który powiedział: “Czy mogę się dosiąść, gdyż nie lubię jeździć samotnie”. Okazał się dobrym rozmówcą. Chłop spod Knyszyna, o pięć lat młodszy ode mnie, który wykształcił się ekonomicznie i aktualnie jest dyrektorem “Ośrodka Egzaminującego Kandydatów do Prawa Jazdy”. Mogliśmy licytować się z wrażeń podróżniczych. W końcu dowiedziałem się, że jest synem poetki ludowej – Pani Daniszewskiej. Było to doświadczenie potwierdzające sens otwartości i gotowości do podejmowania ćwiczeń z zakresu komunikacji interpersonalnej.

Bardzo się spieszę, więc jedynie kopia listu do Marii: Widziałem małżeństwo z rocznym dzieckiem w nosidełku, jednak jestem pewien, że waszą Weronię należy przywieźć do Londynu najwcześniej za 9 lat, ale plany warto już czynić. Mario, dojechałem do Tower Brigde. We własnych rytmach nasączyłem się aura. Mam fotki. Byłem w świątyni All Hallows by the Tower. (NIKT, dosłownie NIKT tam nie wchodził, a moje oczy wciągnęły się w kryptę śladów np. po Sheckletonie – tym, który zginął w wyścigu zdobywania bieguna południowego ze Scottem. Wzruszające.). Byłem w S. Paul’s Cathedral. Widziałem Royal Courses of Justice. Fantastyczna ulice Rengan, byłem w parku St. James’s, aby na chwile wyciągnąć nogi na zielonej trawie, wśród żonkili i sympatycznych “anglików”. Następnie wstąpiłem na godz. do National Gallery, gdzie zobaczyłem El Greco św. Hieronima! Cudowny. Murillo, Velasquez. Zaskoczył mnie Rubens! Jaki interesujący pejzażysta? Jestem po obfitym i smacznym śniadaniu, jednak trudno mi wieczorem. Pewnie zrezygnuje z takiej finansowej dyscypliny.

Marzy mi się wyjazd do Oxfordu i do Cambrige. Ach, te pieniądze. Trudno mi dorównać w uniesieniu do Waszych wczorajszych jubileuszy i imienin, jednak wyobrażam sobie, jaką niespodziankę zrobiłaś swojej Mamie a mojej Żonie. Jeżeli mogę o cokolwiek prosić, to proszę o fotki Weroniki. Przytulam – Mario.

Dziękuję za fotkę! To wzruszające. Tutaj dopisuje mi szczęście. Dzisiaj chciałem zmienić hotel na tańszy, lecz zapewniono mnie, że ten tańszy nie ma w ofercie jedzenia a klientów obsiadają insekty. Jednocześnie zapewniono mi zmianę pokoju na istotnie większy, z prysznicem wewnątrz pokoju. Dostałem także czajnik, cukier, herbatę, kawę i zamiennik prądu “angielskiego” na wkładkę umożliwiającą ładowanie telefonów.

W Londynie dzisiaj głównym wydarzeniem był maraton. Biegło około 70 tysięcy. Wierzyc się nie chce a ja to widziałem naocznie (byłem na trasie) i w telewizji – z kapitalnymi widokami z helikoptera. Kupiłem bilet do OXFORDU i jutro tam jadę. Zorientowałem się w różnicy 47 funtów a 20 funtów i kupiłem za 20 funtów! Dzisiaj także był c.d. w National Gallery. Kapitalny moment. Zawsze twierdziłem, ze trawa w muzeum jest piękniejsza niż na Kaszubach. Nadzwyczaj mile jest owo osądzenie we własnych rytmach, kiedy nic pospiesza. Dowiedziałem się, że zbyt silny i szybki nie jestem ale gdy nie tracę głowy, jestem radośnie skuteczny. Niedziela dla londyńczyków nie rożni się od codziennego dnia, jedynie jakaś tęsknota za kontaktem interpersonalnym zamienia ulice w festyn. Jednak, wg. mnie – zdecydowanie bez kontaktu. Wrzask i zewnętrzna ekscytacja a potem maratończycy snują się niekiedy w gronie rodzinnym, niekiedy zupełnie samotni tak, że i ja otworzyłem się, zagadując maratończyka: NIE WIERZE, TO NIEMOZLIWE. GRATULACJE. Biegli starsi, przebierańcy, młodzi a wygrali Kenijczycy, z Algerii i Brazylii. Nie było podziałów na amatorów i profesjonalistów. Nasze imprezy powinny zachowywać walor kontaktu, rozpoznania, uniesienia indywidualnym sukcesem udziału. Nie jesteśmy w stanie tak ogromnej imprezy zorganizować. W końcu Londyn to około 8 milionów ludzi. W parkach śpiewają ptaki. Są kwiaty. Ciągle przezywam pełniej Londyn, niż New York, Paryż, Rzym, Dublin, Wiedeń, Bukareszt, Praga… Bywa architektonicznie elegancki. Jest ciężki a to daje mi poczucie osądzenia i jakiegoś bezpieczeństwa. Od zawsze wiedziałem, ze tworzymy z Twoja Mama parę samodzielnych osób, które zdecydowały się na współzależność. Gdy widzę roczne i więcej DZIECI, z czułością patrzę na maluchy. Zwrot ten powtarzam, ale nie wymyśliłem innego, piękniejszego: ogarniam ramieniem każdego i śle najdelikatniejsze uczucia.

Oxford

Poznałem jeden z najstarszych uniwersytetów Europy. Nieduże miasto. Zobaczyłem proporcje architektoniczne i siebie w drodze po nieznanym. Wypadłem zupełnie dobrze. Jakub z Polski, pracujący w hotelu, bardzo mi pomaga. Otrzymałem zabezpieczenie żywieniowe. Bardzo sympatyczne. Również dzisiaj popołudniu byłem w portretach National Gallery. Jutro wreszcie British Museum. Ulica niczym się nie rożni w dzień powszedni a w niedziele. Prawdopodobnie dla konsumpcji wszystkie dni są najważniejsze (NIEDZIELE). Dość dużo młodych kobiet chodzi w kozaczkach a inne w “baletkach”. Jest różnorodność ale nie ma tak wiele dziwactwa, jak się spodziewałem. Zaskakuje mnie duża ilość mężczyzn elegancko ubranych – w garniturach. Prezentują się raczej sympatycznie. Przekazuj dobre wieści tam, gdzie tylko zechcesz. Na ekranie mam Weronkę. ……………………………………………………………………… Mario – kupiłem i odebrałem w Globie bilet. Odnalazłem i sprawdziłem drogę i połączenie.

7 dzień

Moje poniższe słowa są bez kontekstu, ale są: Właśnie mija tydzień. Jestem zdrowy, choć wszystko mnie boli po powrocie z marszruty. Coraz śmielej poruszam się po metropolii. Żałuję, że nie wziąłem zeszytu do pisania, choć czasami myślę, iż i tak wszystko jest mgnieniem i chwilką, i niczego nie zatrzymam pisakiem. Robie fotki i myślę, że przy okazji oglądania powróci do mnie wiele myśli, syntez, spostrzeżeń. Np. ciągle nie potrafię wyrwać się z liczenia, oszczędzania. Zanim wydam 1 funta to trzy razy odłożę karton soku pomarańczowego, bo przecież bez niego również będę żył a z nim będę miał o jeden funt mniej w kieszeni. Dzisiaj postanowiłem zerwać ze schematem i osobie, która mi pomaga w hotelu – Jakubowi – wręczyłem 20 funtów!!! Słownie: dwadzieścia funtów, gdyż nie chciałem wychodzić na biedaka i narazić się na drwiny (w duchu), iż Kuba spotkał faceta, który wręczył mu “dziadowski” napiwek. Jak zwykle w podróżach znajduje fantastycznie podobające mi się torby skórzane, ale tym razem są to sumy rzędu 180 funtów (razy pięć na polskie złote = 900 i truchleje na myśl, ze jednak kupie! Właśnie owa nieprzewidywalność moich wyborów, moich reakcji na wydarzenia (dzisiaj po południu dowiedziałem się, ze w Westminster Cathedral o godz.19:00 jest msza św. – hołd Polakom, którzy zginęli pod Smoleńskiem) – i tak zamiast na dziwki pójdę pod katedrę (a może tam będą dziwki?!) Wyraźnie widzę(szczególnie błądząc w muzeach), że wyindywidualizowanie się z masy, z tłumu, następuje wtedy, gdy osoba postawi wszystko na jedną kartę, tzn. gdy skupi się na fragmencie, gdy robiąc jedno, zapomni o całym innym świecie. Ta fragmentaryczność jakiejś fazy życia, totalne podporządkowanie fragmentowi (np. pisaniu powieści) – jest ponad moje siły, ponad gusta. tak wiec chyba juz nigdy nie wyodrębnię się, bo innych możliwości dzisiaj nie dostrzegam. jednocześnie być niewyodrębnionym tez na swój sens i wartość. Byłem na wieży Katedry. Mam zdjęcia panoramy, której nie ma w żadnych przewodnikach. Jutro jadę do szekspirowskiego teatru GLOB na “Mackbeta” – czy to nie jest wydarzeniem? JEST! JESTEM!!!!!

p.s. Czasami ogarnia mnie lek, ze planowanego przeze mnie autobusu nie będzie a ja nie znajdę zastępczego sposobu dotarcia do lotniska. (To tylko zły sen, prawda?)

Piątkowy dzień zaczął się cudownie: spacer poprzez Hyde Park, aby dotrzeć do fantastycznego, wg mnie najbardziej starannego, naprawdę otwartego na osobę zwiedzającą: Victoria & Albert Museum. W środku, po trzech godz. miałem kryzys: gdy wstawałem od ekranu ilustrującego we fragmentach przedstawienia teatralne w ostatnim czasie: miąłem dość mocny zawrót głowy. Podtrzymałem chwiejące się ciało i … dalej jestem przytomny. Wieczorem GLOB. Idę dokończyć lekturę Shakespeara, aby przypomnieć szczegóły sztuki. Tymczasem nie zapomniałem, ze kocham – j Jakieś krzewy pachną jeszcze piękniej, niż bez. To niemożliwe, co się na tym świecie wyprawia!

Mackbet Jednak to była radość: dostrzec że On był przede wszystkim wielkim żartownisiem! A tak! Z przesadą w bardzo mocnej “kresce”, w konturze wykluczającym jedynie moralizowanie – unaoczniał jemu współczesnym podstawowe elementy TRAGEDII. Śmiał się z faktu. ze człowiek nie ma wyjścia, że musi być zły, gdyż inaczej zaprzeczyłby swemu powołaniu – powołaniu do sukcesywnego zawężania pola samoświadomości, do coraz pełniejszego zła! Uffffffffffffffffffff.