Wiersz Thamasa Transtromera Epilog czyta Jerzy Binkowski
Dziś przedstawiam wybrane wiersze Thomasa Transtromera – jest to szwedzki poeta, pisarz i tłumacz. Laureat Literackiej Nagrody Nobla za rok 2011. Jego twórczość została przetłumaczona i wydana w ponad 60 językach.
Publikacje autora w języku polskim:
Dziki Rynek i Żywym i umarłym, Kraków: „Miniatura”, 1989.
Moja przedmowa do ciszy, Kraków: Oficyna Literacka, 1992.
Muzeum motyli, Kraków: Oficyna Literacka, 1994.
Gondola żałobna, Kraków: Oficyna Literacka 1996.
Późnojesienny labirynt, Kraków: Oficyna Literacka, 1997.
Niebieski dom, Warszawa: „IBiS”, 2000.
Podsłuchany horyzont, Lublin: „Gaudium”, 2005.
Wiersze i proza 1954-2004, Kraków, Wydawnictwo a5, maj 2012,
Wersja audio – czyta Jerzy Binkowski:
Thomas Transtromer
C – DUR
Kiedy po spotkaniu miłosnym wyszedł na ulicę
Wirował w powietrzu śnieg.
Zima nadeszła
Kiedy się kochali.
Noc świeciła biało.
Szedł szybko z radości.
Całe miasto łagodnie opadało.
Uśmiechy przechodniów –
Wszyscy uśmiechali się za postawionymi kołnierzami.
Ale swoboda!
I wszystkie znaki zapytania zaczęły śpiewać o istnieniu Boga.
Tak sądził.
Jakaś melodia uwolniła się
i szła w wirującej śnieżycy
długimi krokami.
Wszystko w wędrówce ku dźwiękowi C.
Drżący kompas zwrócony ku C.
Godzina ponad strapieniami.
Ale lekkość!
Wszyscy uśmiechali się za postawionymi kołnierzami.
Wersja audio – czyta Jerzy Binkowski:
Tomas Transtromer
EPIOLOG – z tomu „17 wierszy”, 1954.
Grudzień. Szwecja to wciągnięty na ląd
statek bez takielunku. Na tle wieczornego nieba
ostro rysują się maszty. A zmierzch trwa dłużej
niż dzień – kamienista wiedzie tu droga:
dopiero w południe dociera tu światło
i wstaje Koloseum zimy
w blasku nierealnych obłoków. Wtedy
nagle wzbija się biały dym
z wiosek w dole. Chmury niebotycznie wysoko.
Korzenie niebiańskiego drzewa podkopuje morze,
roztargnione i jakby w coś zasłuchane.
(Ponad ciemną, odwróconą stroną duszy
szybuje ptak niewidzialny budząc
krzykiem śpiących. Obraca się wtedy
teleskop, namierza inną porę
i oto lato: ryczą góry nabrzmiałe
światłem, a strumień unosi słoneczne odblaski
w przezroczystej dłoni… Raptem wszystko znika
jak film urwany w ciemności).
Teraz gwiazda wieczorna przepala chmurę.
Drzewa, płoty i domy ogromnieją, rosną
w toczącej się bezgłośnie lawinie ciemności.
A pod gwiazdą wywołuje się z wolna
ten drugi pejzaż który żyje ukryty
w konturach na rentgenowskiej kliszy nocy.
Jakiś cień ciągnie sanki przez wieś.
Czekają.
O osiemnastej nadciąga wiatr
i wpada z hukiem na wiejską drogę
jak horda jeźdźców o zmroku. Jakże
gra i wybrzmiewa ten czysty niepokój!
W nieruchomym tańcu domy uwięzione
w tym szumie, jakby sennym. Podmuchy
wiatru ciągną przez zatokę hen
w otwarte morze co miota się w mroku.
W przestworzach gwiazdy ślą sygnały rozpaczy.
Zapalają i gaszą je sunące chmury
które tylko tłumiąc światła mogą ujawnić
swe istnienie, niczym cienie przeszłości
grasujące w duszach. Kiedy
mijam stajnię, słychać przez łomot
stąpanie chorego konia…
I jest przełom w burzy, gdzie
zepsuta furtka raz po raz uderza, latarnia
rozchybotana w ręce, zwierzę skomlące
trwożnie w górach. Przełom, gdy dudni
jak grzmot nad dachami obór, mruczy
w telegraficznych drutach, świszczy przeraźliwie
w gontach na dachu nocy
a drzewo bezradnie rzuca gałęziami.
Uwalnia się w końcu dźwięk dud!
Dźwięk dud kroczy niosąc
wybawienie. Procesja. Las w marszu!
U dziobu statku kipi i kłębi się ciemność,
lądy i wody wędrują. A umarli,
co zeszli pod pokład, są z nami
razem w drodze: podróż morska, wyprawa
która nie jest ucieczką, lecz azylem.
A świat wciąż rozdziera swój namiot
na nowo. Pewnego dnia latem wiatr chwyta
żagle dębu i ciska Ziemię naprzód.
Lilia wodna wiosłuje ukrytą płetwą
w ciemnych objęciach stawu, który też ucieka.
Ostaniec toczy się w komnatach przestworzy.
W letnim zmierzchu widać jak wyspy dryfują
ponad horyzontem. Dawne sioła
uchodzą coraz głębiej w lasy
na kołach pór roku ze skrzypieniem sroki.
Kiedy rok zzuwa wreszcie cholewy,
słońce pnie się wciąż wyżej, zielenieją drzewa,
chwytają wiatr i żeglują wolne.
U stóp góry kipiel iglastego lasu
lecz długi, ciepły przybój lata już nadchodzi,
wolno przeciąga po wierzchołkach drzew, chwilę
odpoczywa i na powrót się cofa –
zostaje brzeg bezlistny. A w końcu –
duch Boga jest jak Nil: wylewa
i opada w rytmie obliczonym
w księgach z różnych epok.
Lecz jest On także niezmienny
i dlatego rzadko tutaj widywany.
Szlaki procesji przecina ukosem.
Jak statek płynący we mgle
która o ty nie wie. Cisza.
Blada poświata latarni jest sygnałem.
TOMAS TRANSTROMER
GONDOLA ŻAŁOBNA
Kwiecień i cisza
Wiosna leży odłogiem.
Ten rów aksamitnie mroczny
pełznie tuż obok mnie
bez odblasków.
Jedyne co lśni
To żółte kwiaty.
Jestem niesiony w moim cieniu
jak skrzypce
w czarnym pudle.
Jedyne co chce powiedzieć
błyska niedosiężne
jak srebro
w lombardzie.
- Thomas Transtromer - C-dur - prezentuje Jerzy Binkowski
- Thomas Transtromer - Elegia - Prezentuje Jerzy Biinkowski
- Thomas Transtromer - Epilog - Prezentuje Jerzy Biinkowski
- Thomas Transtromer - Przebudzenie - prezentuje Jerzy Binkowski
- Thomas Transtromer - Twarzą w twarz - prezentuje Jerzy Binkowski
Jerzy Binkowski – Urodził się w 1949r. w Gdyni. Ukończył studia filozoficzno-psychologiczne w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dyplomem reżyserskim ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Pracował głównie z młodzieżą – poradnictwo i teatr. Mieszka od 40 lat w Białymstoku. Należy do warszawskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.