Z żadnym polskim pisarzem nie jestem tak przedziwnie związany uczuciowo, jak z odkrytym zbyt późno Florianem Czarnyszewiczem (1900 – 1964). Jest we mnie szacunek, podziw, współczucie i żal.
Chłopcy z Nowoszyszek – ostatnia powieść tego piewcy polskich kresów – ukazała się w Londynie w roku 1963, natomiast Wydawnictwo LTW na bazie wydania londyńskiego wznowiło tytuł w Polsce, w roku 2012. Książkę opracował literacko, opatrzył przypisami i posłowiem – Maciej Urbanowski.
Powieść tę przeczytać można, przeżyć i zrozumieć jedynie wtedy, gdy podejmie się trud rozpoznawania mowy „prostej”. Książki tej, bez determinacji w odczytywaniu sensu słów „starożytnej”, „starodawnej” mieszanki językowej kresów północno – wschodnich, nie trzeba zaczynać w ogóle. To moje ostrzeżenie i prośba. Smak oryginalności pisarza odkryjemy, gdy zauważymy, że wszystko co najważniejsze zarówno w fabule (zawiązywanie akcji, rozwój akcji, dramaturgia), jak i rozwiązywanie problemów społecznych, rodzinnych, religijnych, historycznych, politycznych – następuje podczas dialogu postaci – reszta jest pełną miłości, dowcipu i liryki, narracją. Oto przykład:
(…) – Dobry wieczór, panie Budźko – pozdrowił. Stary obejrzał się i odwrócił bez słowa. Chłopcu przykro się zrobiło. – To znaczy się, że wy naprawdę na mnie? – zaczął nieśmiało. – Pocałuj, sobaku, pod chwost! A pochwalonka twoja gdzie! – A, to wy za to! Bardzo przepraszam was! – Co tam przepraszam! Zaczynaj, jak trzeba. – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. – Na wieki wieków, amen. A widzisz? Język nie odwalił się. Nałożył wojskowa kapota, posłużył para miesięcaw i już kalwin, już ni przyznaja Pana Boga. Jaz ciebie! Nu i jakże się masz? – wyciągnął rękę. Dońka ucałował ją grzecznie, przywitał się z kobietami i chciał już nawiązać do bolesnej dla obu stron sprawy, gdy stary uprzedził go. – Nie ma już Gabruczka! – jęknął. – Już wiem. Stankiewicz dwa tygodnie temu był list z domu otrzymawszy. Gdy mnie go czytał szlachcionek, to mnie ciemno u oczach zrobiło się. – Taki był druh!… – Zginął nieboraczek, świeć Panie jego duszy. – Mówio, że winujecie mnie za to. Prawda to? – spytał, wstrzymując oddech. – Kto to mówił? Komaryszki i Miatlica winowate: pierwsze, że naprowadzili kozaków, drugie, że nie pozwolili chłopcu schować się u stodoli. Usadowił gościa na ławie i na podstawie opowiadań syna opisał przebieg napaści watahy, rozpaczliwej obrony piechurów, znęcania się nad jeńcami, pojmania go w stodole, bicia, ucieczki, postrzału i męki przedśmiertnej. – Do samego skonania był przy pamięci – mówił – i nie tylko narzekał na ciebie, ale biedował zawsze, że kozaki dognawszy was, posiekli ciebie na kawałki i nie będzie już komu bronić Chrzciciela… Dońka jak bóbr się rozpłakał. – My tego nie darujem kacapom – powiedział. – Co, może wioska podpalisz, ci moża studnia zatruisz? – sarknął stary. – Na co tam palić. Jest różne sposoby. – No, jakie, mów! Ja chcę wiedzieć. – No, choćby żandarmerii zameldować. Jak wrócę do pułku, powiem to wszystko swemu poruczniku. Niech przeprowadzo śledztwa. – Broń Boże! – zakrzyknął Budźko. – Ksiądz Brzozowski powiedział, żeb nie mścili się. Pan Bóg sam i śledztwo przeprowadzi i sąd zrobi – powiedział. – Tak, ale kiedy on to zrobi? – Ni bluźnij, bo grzech! Rozumiesz! Pamiętaj, nikomu żadnych donosów. – Dońka pochylił w milczeniu głowę na znak zgody. – No, ale dosyć już smutku. Gościem naszym jesteś – powiedział i kazawszy babom szykować zakąskę, przyniósł z ukrycia samogonu. (…)
Gwarantuję, że umieszczenie Chłopców z Nowoszyszek Floriana Czarnyszewicza wśród wakacyjnych lektur stanie się podróżą poruszającą w nas tęsknotę za prostotą, prawdą, mocą, wiarą i wzruszeniem. Książka jest baśnią o drodze pełnej niebezpieczeństw, cierpień, błędów i tajemniczych rozwikłań. Jest baśnią o kresowym polskim chłopcu – baśnią o miłości dorastającego mężczyzny, kawalera („dziaciuk”) do mądrej, skromnej wiejskiej dziewczyny. Baśń o życiu pośród żywiołu historii pierwszych lat odrodzonej Polski, na jej wschodnich kresach.
Baśń nie jest bajką. Prawdziwy ciężar gatunkowy baśni jest ciężarem drogi wiodącej ku beznadziei. Z dna rozpaczy może wydobyć nas przyjaźń – wierność.
Jerzy Binkowski
Jerzy Binkowski – Urodził się w 1949r. w Gdyni. Ukończył studia filozoficzno-psychologiczne w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dyplomem reżyserskim ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Pracował głównie z młodzieżą – poradnictwo i teatr. Mieszka od 40 lat w Białymstoku. Należy do warszawskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.