Źródło szczęścia jest w moim ciele
Czy wytworzymy modę na uporządkowanie moralne?
Gabinety psychologiczne bywają gabinetami „psychologii kosmetycznej”, jak apteki, które robią interes na tzw. Suplementach – mówi psycholog Jerzy Binkowski
Znamy się od lat. Z niejednego pieca smakowałeś chleb, podróżowałeś, studiowałeś na kilku uczelniach. Pracowałeś jako psycholog w szkołach, w szpitalach psychiatrycznych, prowadziłeś warsztaty w kilku akademiach. Szanujesz subiektywność swoją i konkretnych osób, odżegnujesz się od statystyki i „naukowych” schematów badawczych. A że mamy już swoje lata, to chyba warto, byś podzielił się z innymi swoimi refleksjami, spostrzeżeniami.
PSYCHOLOG: Hm… Przez dziesiątki lat pracy wchodziłem do pomieszczenia z wywieszką na drzwiach: „Psycholog”. Ale wchodziłem tam przede wszystkim jako człowiek, osoba, mężczyzna. Gdy pracowałem w szkołach średnich, dołączałem kartkę, na której własnoręcznie pisałem: „Teoria jest wtedy, kiedy wiemy wszystko, a nic nie działa. Praktyka jest wtedy, kiedy wszystko działa, a nikt nie wie dlaczego. W tym pokoju łączę teorię z praktyką: NIC NIE DZIAŁA I NIKT NIE WIE DLACZEGO”.
Domyślam się, że wchodząc do swojego gabinetu się uśmiechałeś i liczyłeś na przymrużone oko tych, którzy do tego pokoju zachodzili. Nie chciałeś, aby traktowano cię zbyt poważnie?
Chciałem, aby między mną a rozmówcą było dużo powietrza do oddychania, abyśmy nie odczuwali przymusu, że cokolwiek musimy uzyskać. Zaś my – ty i ja – możemy dalej rozmawiać, ale nie oczekuj ode mnie recept na życie, uniwersalnych wskazówek i rad pomocnych wszędzie i zawsze.
Pełnić rolę psychologa szkolnego, to wpisać się w paradoks. Jesteś pośród nauczycieli, ale nie możesz być nauczycielem, który wie, jaką wiedzę w jego specjalności powinien uczeń opanować. Psychologa jest przede wszystkim od empatii, która ma odmienny odcień znaczeniowy niż rozumienie. Przyjmujemy ucznia tak, aby mógł zobaczyć siebie bez lęku o wycenę. Wtedy istnieje drobna szansa, że zechce podjąć korzystne dla siebie zmiany. Czekanie na ową iskrę w uczniu stanowi sens empatycznej relacji.
Sobie pozostawiałem pomysły na metodykę zmian, którą prezentowałem nastolatkowi. Dbałem, aby moje sugestie zdominowało słowo „możesz”. Jak ognia unikałem słowa „powinieneś”, „powinnaś” lub „musisz”. Moja uważność w tych drobiazgach wynikała z osobistego doświadczenia, jak bardzo te słowa w przeszłości uczniowskiej pomniejszały moją motywację do zmian. Proponowałem skupić się na maleńkiej cząstce problemu, z podstawową dawką inteligentnego uśmiechu.
Robisz wrażenie człowieka, który znalazł sposób na budowanie dobrego kontaktu z potrzebującymi pomocy.
Moja postawa życiowa wobec osób szukających wsparcia ma swoje źródło w religijności mojej rodziny, w której słowo „miłość” nabierało znaczenia: pomocy, wytrwałości, nadziei na przetrwanie trudności – konfliktów, chorób, braków możliwości zaspokojenia podstawowych potrzeb (finanse, mieszkanie). Mówię o tym, gdyż postawa wobec drugiego człowieka nie nabiera kształtów z powodu studiów psychologicznych. Nie jest ona efektem nabywania wiedzy psychologicznej.
Gdy zaliczałem przedmiot „Metody badań inteligencji dziecka”, osoba prowadząca ćwiczenia nie mogła wyjść z podziwu nad moim stylem nawiązywania kontaktu z trzylatkiem. Powiedziałem, że to nie moja zasługa, a mojej mamy. Prowadziła w domu miniprzedszkole, więc widziałem, co ona robi, jak mówi (brzmienie głosu, rytm mowy), jak uśmiecha się, śpiewa, jak wspiera dziecko w jego próbach usamodzielniania się.
Czyli można powiedzieć, że twoim zawodowym handicapem są zasoby, które otrzymałeś w rodzinie. Ale czy te domowe zadatki, w postaci szacunku, uważności i niedefiniowanej nadziei, sprawdzają się w kontakcie z osobą dorosłą?
Są fundamentem każdego kontaktu. Moim mistrzem jest profesor Jerzy Strojnowski (1922 – 1999), który napisał książkę „PSYCHOTERAPIA – poradnik dla osób, które chcą się odnaleźć oraz ich terapeutów”, wydaną w 1998 roku. Był synem oficera Armii Polskiej, był żołnierzem Armii Krajowej, ojcem wielodzietnej rodziny, a przy tym pełen naukowej pasji, pracowitości, odwagi. Urodził się we Włodzimierzu Wołyńskim. Był lekarzem psychiatrą, filozofem, psychoterapeutą, założycielem Instytutu Psychologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Możesz przywołać też inne osoby, które miały znaczący wpływ na twoje poczucie tożsamości?
Karola Wojtyłę (1920-2004) poznałem mając 19 lat i zawsze był on w moim odbiorze Polakiem, który zadziwiająco często klęczał przed Bogiem ukrytym w „małej izdebce”, w tabernakulum. Prostota i pokora. Odwaga.
Ważną postacią stał się także rektor mojej uczelni. Ksiądz profesor Wincenty Granat (1900-1979) był mężczyzną skupionym, cichym i odważnym. To jedyny w Polsce rektor, który w latach sześćdziesiątych XX wieku, w czasach barbarzyńskiej wszechmocy Służby Bezpieczeństwa, powołał kilku przedwojennych prawników (
m.in. profesora Zdzisława Papierkowskiego) do obrony studentów przed żądaniem karnej relegacji z uczelni po Marcu 1968, pod zarzutem udziału w próbie obalenia ustroju PRL. Otaczam wdzięcznością pamięć o księdzu rektorze, podziwiam jego troskę o studentów. To było ojcostwo: odwaga i odpowiedzialność.
Czy rozpoznałeś, co najbardziej cię mobilizuje, dynamizuje?
Źródła motywacji zmienne są w zależności od wieku. Jakże odmienne uczucia nas dynamizują w kolejnych fazach życia. Jest jednak coś, co przeżywam od zarania i co we mnie trwa niezmiennie. Erich Fromm nazwał to mysterium fascinosum et mysterium tremendum – fascynacja i drżenie. Poeta Janusz Andrzejczak używa słowa TAJ E M N I A.
Teraz najbardziej cenię w sobie – mężczyźnie w starszym wieku to, że jestem Polakiem. Moja męskość, której formy kształtowałem w kolejnych fazach życia, sprowadza się do troski o to, czy wystarczająco jestem Polakiem. Wraz z kolejnymi latami rozpoznawałem te osoby i wątki historii mojej ojczyzny, z którymi się utożsamiałem. Tradycja to jest bukiet kwiatów (często czerwonych) i bólu, które biorę w swoje dłonie i niosę w sercu, aby one trwały. Tradycji nie można narzucić. Jest wybranym skarbem, za który ponosi się osobistą odpowiedzialność. Podobnie postrzegam sprawę religijności. Potrzebowałem czasu, aby osobistym, wewnętrznym wyborem odkryć znaczenie zasad moralnych czy rytuałów religijnych. Potwierdzanie ich wagi nie jest bajką, jest codziennym sporem, a nawet kłótnią z rzeczywistością.
Jakiś przykład?
Trudno godzę się z komunikatami medialnymi, że cierpiący i pokrzywdzeni w wypadkach autobusowych, pożarach, kopalniach mogą liczyć na wsparcie psychologów, których oddelegowano do pomocy. Kiedyś nie zgłosiłem gotowości (wolontariatu) do pomocy rodzinom, po śmierci kilkunastu nastolatków w wypadku autobusowym. Przed laty pełniłem w tym liceum funkcję psychologa szkolnego. Zdarzenie było dramatem nie tylko dla rodziców, rodziny, ale i dla mnie. Przeżywałem obezwładniającą bezradność własną i szok. Przeżywałem mysterium tremendum i żaden psycholog nie był mi potrzebny. Cisza i zaduma to byli moi przyjaciele. Niekiedy myślę, że gabinety psychologiczne bywają gabinetami „psychologii kosmetycznej”, jak apteki, które robią duży interes na tzw. suplementach.
Czyżbyś nie był zwolennikiem psychoterapii?
Tak samo, jak nie jestem zwolennikiem przewodnictwa duchowego kapłana. Rozmawiam z kolegami, interesują mnie coraz to nowe publikacje z kręgu psychologii współczesnej. Rozmawiam z księżmi i czytam prace współczesnej teologii. Cenię sobie jednak najbardziej samosterowność dopóty, dopóki jest to możliwe. Głęboka starość i dzieciństwo nie dają szans na wewnątrzsterowność.
Wiem, że szukasz słów przydatnych do sformułowania dobrego znaczenia niedosytu w życiu duchowym i moralnym człowieka.
Niedosyt jest odbiorem sygnału z ciała, że czegoś mu brakuje, że ma za mało na tyle, iż zagraża to jego istnieniu. Pragnie. Każdy z nas jako noworodek ryczał w niebogłosy, że pragnie. Świat pochylał się nad bezradnym stworzeniem. Pragnienie zmiany niedosytu w stan komfortu następowało dzięki opiekuńczości. Dzieci w przeróżny sposób alarmują swój niedosyt, a opiekunowie przeróżnymi sposobami pomagali zmienić ich niedosyt przez kilkanaście kolejnych lat. Każde dziecko inaczej doświadczało tego procesu. Powstawały przeróżne reakcje na niedosyt, aż przyszedł czas, kiedy dorastający człowiek zaczął się orientować, że niedosyt jest elementem stałym życia, zaś przesytowi towarzyszą niemiłe, niekiedy bardzo niesmaczne reakcje fizjologiczne.
Dorastające dziecko może zacząć dostrzegać, że podobnie jest w życiu duchowym. Niedosyt mobilizuje, a przesyt wprowadza ociężałość. Odkrycie satysfakcji z faktu, że można zadbać o swój komfort i radość życia poprzez miarkowanie na skali niedosyt-nadmiar konsumpcji, stać się może sprawą honoru i godności w życiu moralnym. Najważniejsze w tym moim dążeniu do stworzenia systemu samowychowywania jest umieszczenie dobrego smaku moralnego w sobie samym. Fizycznym nośnikiem duchowości jest ciało i ono zawsze poinformuje nas, że dokonaliśmy nadużycia konsumpcyjnego. Nadmiar wysiłku, organizowania sobie nadmiernej konsumpcji, prowadzi do uzależnień zagrażających życiu. Narkotyki, nadużywanie alkoholu jest śmiertelnym zagrożeniem. Wiele dramatów fizycznych i duchowych stwarzają nadmiernie konsumpcyjne formy współżycia seksualnego.
Znowu czas na przykłady.
Niesterowany niedosyt czułości sprzyja wczesnemu podejmowaniu współżycia seksualnego, a to – zwiększonej liczbie partnerów seksualnych i w efekcie większemu zagrożeniu zarażenia się bakteriami z rodzaju Chlamydia. Te bakterie powodują wiele poważnych chorób, w tym szyjki macicy, które mogą prowadzić do nowotworu, oraz utrudniają zajście w ciążę i donoszenie jej.
Świat medycyny i farmacji zawęża profilaktykę do prezerwatyw i szczepienia kilkunastoletnich dziewcząt szczepionkami redukującymi ryzyko pojawienia się raka szyjki macicy. A czy znajdziemy sposób na wytworzenie mody na uporządkowanie moralne, czyli w tym przypadku na miarkowanie niedosytu czułości? Nie jestem optymistą. Natomiast u osób zafascynowanych mądrością zasad moralnych pojawia się szansa zmniejszenia prawdopodobieństwa dramatu, jakim zawsze jest choroba dla ciała.
Ciało też „krzyczy”, że zaspokajanie niedosytu czułości poprzez kontakty homoseksualne zwiększa prawdopodobieństwo dramatycznej konsekwencji: zakażenie ludzkim wirusem niedoboru odporności HIV, wywołującym śmiertelną chorobę – AIDS.
Czy nie obawiasz się, że twoja koncepcja radości z życia umiarkowanego biegunowo odbiega od panującej dziś aury, w której pojawia się gotowość podjęcia największych wyrzeczeń, aby osiągnąć przyjemność, satysfakcję, medialny sukces, a więc przeżyć ekstazę dotarcia do wyznaczonego celu? Że twoja koncepcja stanowi zaprzeczenie prawa do szczęścia?
Pewnie tak to wygląda do czasu, gdy nie zauważy się, że moja koncepcja zakłada źródło szczęścia w moim ciele. Chcę szanować życie. Życie jest w moim ciele. Proponuję najczulsze uszanowanie daru od Stwórcy i czuwanie, aby moje indywidualne możliwości płynące z mego ciała były uwielbieniem życia. Moim zadaniem jest uruchomić wszystkie dobre możliwości, które są we mnie. Wy-chować znaczy: uczynić, aby nie były schowane. To ogromne zadanie – źródło głębokiego, mego szczęścia. Ono jest zawsze ciężkie od pracy, czuwania, wytrwałości. Taka jest miłość. Każde inne „szczęście” jest „wydumką” innych okoliczności, mód, zmiennych, a powielanych i multiplikowanych przez środki masowego przekazu. Czy media miałyby być koniecznym lustrem mego „szczęścia”, mych ambicji bycia „zwycięzcą”?
Wydaje się, że ciało dźwiga także konsekwencje nadużyć „konsumpcyjnych” moralnych – niepowściągliwości w świecie wartości społecznych i duchowych.
To co mówisz przypomniało mi radę starszej siostry Wandy: „Byłbyś spokojniejszy, gdybyś mniej grzeszył”.
Psychologia zasygnalizowana przez ciebie to paradoksalnie „psychologią ciała”.
Powiem więcej, ona jest „psychologią fizjologiczną”.
Jerzy Binkowski